Valencia: Dziadkowie dali mi wszystko

03
lut

- Dziadkowie mnie wychowali i dali mi wszystko, choć sami mieli niewiele. To kim jestem i co posiadam zawdzięczam właśnie im - przyznał Joel Valencia. Pomocnik Piasta Gliwice w długiej rozmowie opowiedział o wychowaniu przez dziadków, dzieciństwie w Ekwadorze, dorastaniu w Hiszpanii i wielu innych ciekawych historii z życia.

Przed wznowieniem treningów byłeś w Ekwadorze, prawda?
- Tak, poleciałem tam na dziesięć dni, aby odwiedzić rodzinę. Było bardzo miło, a pogoda była świetna. Było też trochę stresu, ale cieszę się, że mogłem zobaczyć dziadków, mamę, braci i znajomych.

Jak spędzałeś ten czas?
- Co ciekawe, to między innymi pomagałem w budowie domu. (śmiech)

Poważnie?
- Tak, mówię prawdę. Zaczynaliśmy budować dom dla moich dziadków, żeby mieli więcej miejsca do życia. Dziadek jeździ teraz na wózku, więc wszystko musi być dostosowane do jego potrzeb. Zostało jeszcze wiele do zrobienia, ale wszystko w swoim czasie.

Co takiego robiłeś jeszcze w Ekwadorze?
- Spędzałem czas z moją rodziną. Dawno ich nie widziałem, dlatego też korzystałem z każdej możliwej minuty z nimi. Miałem także okazję zagrać w piłkę, bo razem ze znajomymi z dzieciństwa zorganizowaliśmy "mecz gwiazd", gdzie moja drużyna nazywała się "Joel i przyjaciele". Zrobiliśmy tak, jak sławni ludzie, ale w ekwadorskim stylu. (śmiech) Wiele ludzi przyszło zobaczyć to spotkanie. Była rodzina, przyjaciele, znajomi... Ogólnie świetna sprawa.

Wróciły wspomnienia?
- Tak, zawsze wracają, kiedy tam przyjeżdżam. W głowie miałem wspomnienia, gdzie wszystko w tamtym miejscu jest duże. Pamiętałem, że mój dom jest straszliwie wielki, ale gdy wróciłem tam po raz pierwszy, to zauważyłem, że tak nie jest. Był mały, ale oczywiście można było tam mieszkać. Teraz zdaję sobie sprawę z dużych różnic, jakie są między Europą a Ekwadorem. Jak to jest żyć tutaj, a jak tam. Oczywiście, pamiętałem i wiedziałem mniej więcej jak to wygląda, ale teraz już jestem bardziej tego świadomy, bo zmieniła się moja perspektywa.

Czy zachowałeś jakieś wspomnienia z dzieciństwa?
- Nie za dużo, bo dość wcześnie wyjechaliśmy do Hiszpanii, gdzie spędziłem większość swojego dzieciństwa i młodzieńcze lata. Wiem tylko, że byłem szczęśliwy. Moja rodzina nie mogła sobie pozwolić na zbyt wiele, ale jak coś chciałem, to zazwyczaj to dostawałem. Bardzo o mnie dbali, być może dlatego, że byłem najmniejszy i troszczyli się o mnie mocniej. Pamiętam grę w piłkę z braćmi, wujkami i znajomymi. Cieszyłem się każdą chwilą i jestem bardzo wdzięczny moim dziadkom, którzy mnie wychowali oraz dali wszystko, czego tylko potrzebowałem.

Czy pamiętasz, jak wyglądał twój typowy dzień w tamtych latach w Ekwadorze?
- Pamiętam, że wstawałem bardzo wcześnie, później chodziłem do sklepu po rzeczy na śniadanie. Musiałem to robić codziennie, bo było ciepło, więc przechowywanie tych produktów nie było możliwe... Rano piliśmy 'coladę' i jedliśmy 'patacones'. To pierwsze, to taki sok, w którym można zmieszać różne owoce, także mleko i tym podobne. Natomiast do tego drugiego trzeba mieć zielone banany. Najpierw trzeba je pokroić, podsmażyć, a następnie rozwalić i znowu usmażyć. To było bardzo dobre i naprawdę uwielbiałem te nasze poranki. W trakcie dnia robiłem różne rzeczy, między innymi chodziłem nad rzekę, aby popływać ze znajomymi.

A co ze szkołą?
- Mieszkałem w bardzo małej miejscowości Cabuyal, a duża szkoła była w Puerto Quito, gdzie spędzałem większość dnia. Pamiętam z tamtych czasów kilku kolegów i nauczycieli. Tam się uczyłem, grałem w piłkę i byłem szczęśliwy. Nie miałem wiele problemów i dostawałem dobre oceny, nie było za ciężko. Zresztą, chyba zawsze tak jest, kiedy jesteś dzieckiem. Dopiero później robi się trudniej.

Nauczyciele mieli z tobą problem?
- W Ekwadorze nie, ale w Hiszpanii już tak.

Dlaczego?
- Każdy jest inny, wiadomo jak to jest. Jak dorastałem to miałem kilka problemów, bo nie wiedziałem jak się zachować. Nie byłem wtedy zbyt dojrzały, dużo rozmawiałem czy robiłem głupie żarty. Czasami źle zwracałem się do nauczycieli, ale myślę, że mimo tego bardzo mnie kochali. (śmiech) Teraz też sporo gadam, robię żarty, ale dojrzałem i wiem, że czasami pewnych zachowań trzeba unikać.



Kiedy i dlaczego przeprowadziliście się do Hiszpanii?
- Jak miałem siedem lat. Powiem krótko - z powodów ekonomicznych. W Ekwadorze można żyć, ale to nie było dla nas. Mogliśmy zostać i pracować na farmie przy uprawie kakao, ale tego nie chcieliśmy. To nie było wystarczające. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek ktoś z rodziny wspomniał o wyjeździe na wakacje... Dlatego też dziadek pojechał do Hiszpanii, a po roku zdecydował się, żebym dołączył do niego razem z babcią. Standard życia był tam zdecydowanie wyższy.

Co twój dziadek tam robił?
- Na początku było mu bardzo trudno, ponieważ nie mieszkało tam zbyt wielu Ekwadorczyków. Dodatkowo przez pewną osobę, która miała mu pomóc, został oszukany i przez to wylądował na ulicy... Przez jakiś czas był bezdomny. Po tym czasie znalazł ludzi, którzy mu trochę pomogli. Znalazł pracę, mieszkanie i w końcu zaczął zbierać pieniądze, abyśmy mogli do niego dołączyć. Jestem mu bardzo wdzięczny.... Sporo pomagał innym, choć sam przeżył wiele ciężkich chwil.

Dziadkowie zrobili dla ciebie bardzo dużo...
- Tak, to prawda. To kim jestem i co posiadam zawdzięczam właśnie im. Dali mi wszystko, choć sami mieli niewiele... Moja mama miała 14 lat, kiedy mnie urodziła, a później zachorowała, dlatego też dziadkowie zdecydowali się mnie wychować. To była najlepsza decyzja. Teraz moja mama ma dobrą pracę i jest szczęśliwa... Dorastałem z uśmiechem na ustach, a to wszystko dzięki nim. Babcia zdecydowała się na wcześniejszy powrót do Ekwadoru, dlatego też w Hiszpanii zostałem tylko z dziadkiem i to z nim jestem bardziej zżyty. Teraz on jest chory, a mnie przy nim nie ma i jest mi z tego powodu bardzo ciężko.

Rozumiałeś wtedy wszystko?
- Można powiedzieć, że od samego początku, bo od razu wszystko mi wyjaśnili. Powiedzieli co się stało i ja to zrozumiałem. Oczywiście, zadawałem sobie mnóstwo pytań. Pytałem dlaczego tak się stało i kto jest moim tatą, ale tak naprawdę nie chcę tego wiedzieć. Odszedł, bo tak postanowił, więc to nie jest ważne i jest mi to obojętne. Nie znam go i nie chcę poznać... Ważne, że mama jest teraz szczęśliwa, rodzina również.

Czy przed przeprowadzką mama zawsze była blisko ciebie?
- Nie do końca to pamiętam. Wiedziałem kim jest moja mama, ale wychowywałem się z dziadkami. Mama była poważnie chora, a gdy trochę jej się polepszyło, to rozpoczęła studia i przeniosła się do innego miasta. Babcię i dziadka traktuję, jak moich rodziców. Oczywiście mama to mama i bardzo ją kocham, ale nasza relacja jest trochę inna. Teraz jest to dla mnie normalne, choć nie zawsze tak było.

Normalne dla ciebie, ale innym trudno to zrozumieć...
- Może tak być. Teraz sam rozumiem dużo więcej. Jako dziecko myślałem "dlaczego moja mama jest tam, a ja mieszkam z dziadkami?" albo "dlaczego mieszka w innym mieście i mnie nie weźmie do siebie?". Wtedy nie rozumiałem dlaczego tak się dzieje, ale teraz już wszystko wiem. Potrafię sobie wyobrazić, co by było, gdyby mnie ze sobą zabrała. Nie mogłaby się uczyć, a przez to nie miałaby teraz dobrej pracy i nie wychowałaby moich braci, a ja sam pewnie nie byłbym w miejscu, w którym jestem.

Co teraz robi twoja mama?
- Pracuje w samorządzie, a dokładniej współpracuje z burmistrzem Puerto Quito. Bardzo dobrze sobie radzi. Jak byłem w Ekwadorze na początku stycznia, to mocno mnie zaskoczył fakt, że ludzie często ją zatrzymywali. Nawet częściej niż mnie, bo to małe miasto i wszyscy wiedzą, że jestem piłkarzem. Zawsze mnie zaczepiali i chcieli robić sobie ze mną zdjęcia, a teraz to mama była bardziej rozchwytywana. Ludzie ją lubią, ponieważ pracując dla burmistrza pomaga okolicznej ludności. Jeździ do małych miast, rozmawia z mieszkańcami, ułatwia budowę domów tym, którzy nie mogą sobie na to pozwolić... Ma świetne pomysły i jest bardzo dobra w tym, co robi.

A twoi dziadkowie?
- Mieszkają w Cabuyal. To biedna okolica, ale lubią to miejsce i są z nim bardzo związani, ponieważ spędzili tam większość swojego życia. Mój dziadek jest teraz chory i chciałbym, żeby się przeprowadził do miejsca, gdzie miałby lepszą opiekę lekarską, ale on tego nie chce. Rozmawiałem z lekarzami i psychologami, którzy również powiedzieli mi, że przeniesienie chorego do innego miejsca może sprawić, że będzie gorzej...

Na co choruje twój dziadek?
- Niedawno miał swój trzeci udar. Stracił połowę ciała, bo aktualnie nie pracuje mu cała lewa strona. Wydaje mi się, że gdyby to zdarzyło się w Hiszpanii lub w Polsce, to nie byłoby tak źle. Mógłby wtedy szybciej dotrzeć do szpitala i lekarze byliby w stanie mu pomóc. Wszystko wydarzyło się jednak w Ekwadorze, gdzie przetransportowanie go z jednego miejsca na drugie zajęło prawie cztery godziny. W Puerto Quito są tylko dwie karetki, więc jeśli w okolicy zdarzy się kilka wypadków, to muszą wybierać. To bardzo smutne, bo zazwyczaj jeden z tych przypadków kończy się źle. Minęło sporo czasu zanim dojechał do szpitala, ale po przybyciu na miejsce również musiał długo czekać, a po za tym wszystko kosztuje. W Ekwadorze jeśli masz pieniądze, to nie ma problemu, natomiast my musieliśmy zrobić przelew, który przecież nie doszedł od razu. Potrzeba czasu, którego zbyt dużo nie mieliśmy. To dlatego jest teraz w takim stanie.

Grasz w piłkę, żeby pomagać rodzinie?
- Zacznę od tego, że na początku nie traktowałem piłki zbyt poważnie. Sprawiała mi sporo przyjemności i grałem dla zabawy. Pewnego dnia dziadek powiedział mi jednak, żebym się na tym skupił, ponieważ możliwe, że będę mógł z tego żyć. Miałem wtedy 14 lat i grałem w Realu Saragossa. Od tego momentu traktowałem to poważniej i wszystko potoczyło się bardzo szybko. Wzięli mnie do rezerw, później zadebiutowałem w La Liga i tak dalej. W piłce wszystko jednak może się zmienić w każdej chwili. Grasz w danym klubie, jesteś bogaty, ale popełnisz jeden błąd lub posłuchasz złej osoby, to możesz stoczyć się na samo dno. Wracając jednak do pytania... Staram się pomagać, ale chciałbym pomagać im w większym wymiarze.

Zmieńmy trochę temat. Kiedy poznałeś swoją dziewczynę?
- To było jeszcze w szkole i mieliśmy wtedy 12 lub 13 lat.

Jakie było twoje pierwsze wrażenie?
- (śmiech)

Tylko powiedz prawdę!
- Oczywiście! (śmiech) Pierwsze wrażenie to oczywiście wygląd. Byliśmy wtedy dziećmi, ale Carmen była naprawdę ładna i słodka. Miała urocze policzki, które się czerwieniły, gdy się wstydziła. Najśmieszniejsze jest to, że była dziewczyną mojego przyjaciela, ale on bał się z nią rozmawiać przez telefon i to ja musiałem do niej dzwonić. Tak było codziennie przez jakiś czas. Później się rozstali i przez chwilę miała innego chłopaka. Jak się rozstali to sobie pomyślałem, czemu miałbym nie spróbować, w końcu ją lubiłem. Długo się starałem... A mój dzień wyglądał następująco: Szkoła zaczynała się o 8:00, więc wychodziłem z domu około 7:40, szedłem po Carmen i odprowadzałem ją na lekcje. O 13:00 kończyliśmy, więc odprowadzałem do domu i dopiero wracałem do siebie. Następnie koło 15:30 znowu po nią przychodziłem i wspólnie szliśmy na dodatkowe zajęcia. Jak się kończyły to również wracaliśmy razem. I tak codziennie przez pół roku. Chciałem pokazać, jak bardzo mi na niej zależy, ale byłem we "friendzone". (śmiech) Po sześciu miesiącach zdecydowała się jednak, że da mi szansę i tak to się zaczęło.

Możesz powiedzieć coś więcej o Carmen?
- Jest bardzo, ale to bardzo mądra. Ja nigdy nie zbliżyłem się do jej poziomu, bo nie byłem zbyt dobrym uczniem... W szkole Carmen czasami myślała, że dostanie słabszą ocenę i bardzo się tym przejmowała, niekiedy nawet płakała. Później nauczyciele podawali wyniki, a ona prawie zawsze miała najwyższy. (śmiech) Teraz studiuje medycynę i bardzo dużo się uczy. Skupia się na tym, bo w tym miesiącu ma ostatnie egzaminy, od których zależy, gdzie będzie pracować. Co mogę powiedzieć więcej... Carmen to inteligentna, piękna kobieta i jest dla mnie wszystkim. Jest też bardzo opiekuńcza i troskliwa w stosunku do swojej rodziny oraz ludzi, którzy ją otaczają. Lubi pomagać i zawsze stawia dobro innych ludzi przed sobą. Dokładnie tak samo jak jej mama.

Carmen była z tobą w Ekwadorze?
- Teraz nie, ale wcześniej to jej się zdarzyło. Zna moją rodziną, a ja znam jej. Jest nam razem dobrze.

Nie mieszkacie razem, więc jak często się widujecie?
- Niezbyt często. To trudne, bo grając w piłkę nie ma się zbyt dużo wolnych dni. Jak mamy dwa czy trzy dni bez treningów to oczywiście mogę polecieć do Barcelony lub Madrytu. Problem jest taki, że ona tam nie mieszka, więc traciłbym kolejne godziny na dojazd pociągiem do Oviedo, gdzie teraz żyje. Wcześniej była w Saragossie. Carmen teraz musiała się sporo uczyć, więc też rzadko przyjeżdżała do Polski. W tamtym roku widzieliśmy się może sześć razy... Kiepsko.

Nawet bardzo... Kiedyś powiedziałeś, że zazwyczaj zachowujesz swoje problemy dla siebie. Dalej tak jest?
- Zachowuję je dla siebie, bo to są moje problemy, a nie kogoś innego. Staram się rozwiązywać je samemu, bo wtedy udowadniam sobie, że potrafię to zrobić i czuję się mocniejszy. Niektórzy uważają, że trzeba się wygadać i tylko rozmowa z kimś zaufanym może pomóc, natomiast ja wolę radzić sobie sam. Zazwyczaj jestem uśmiechniętym człowiekiem i często się śmieję, a przynajmniej staram się, żeby tak było. Chciałbym, aby wszyscy wkoło też tacy byli. W drużynie mam wielu dobrych kolegów i z niektórymi mogę porozmawiać o wszystkim. Nie chcę jednak mówić o problemach, bo nie chciałbym, żeby się tym przejmowali. Taki już jestem.




Karol Młot

Biuro Prasowe
GKS Piast SA