Szmatuła: To było jak na kolejce górskiej…

03
cze

- W tym sezonie były momenty lepsze i słabsze, choć tych drugich było więcej. Zamiast serii zwycięstw czy regularnego punktowania zapewniliśmy sobie i kibicom swego rodzaju przejażdżkę na kolejce górskiej. Ten sezon był słaby, ale to już historia. Trzeba się od niej odciąć grubą kreską... W ostatnim meczu pokazaliśmy charakter, wygraliśmy i na tej podstawie musimy budować przyszłość Piasta - powiedział Jakub Szmatuła, który w długiej rozmowie podsumował i przeanalizował sezon 2017/18 w wykonaniu Niebiesko-Czerwonych.

Od meczu z Bruk-Betem minął ponad tydzień. Jak się czujesz?

- W niedzielę obudziłem się z uśmiechem na twarzy, choć muszę przyznać, że jeszcze dzień-dwa dni po meczu trzymały mnie emocje, które teraz już opadły. Nie będę ukrywał, że przed spotkaniem byłem pełen obaw, ale udało się. Pokazaliśmy charakter, jako cała drużyna i jako cały klub. W tym trudnym momencie podnieśliśmy się, wygraliśmy bardzo ważne starcie i tak jak powiedziałem jednemu z dziennikarzy - dla mnie to był mecz ważniejszy niż ten ostatni w sezonie wicemistrzowskim, który mógł zadecydować o mistrzostwie. Spotkanie z Bruk-Betem miało inny ciężar gatunkowy. Musieliśmy w nim pokazać, że mamy charakter i wymazujemy wszystko złe co było w tym sezonie. To oddzielenie grubą kreską 36 kolejek i rozegranie z czystą głową tej ostatniej z Niecieczą było chyba najtrudniejsze. Skończyliśmy to zwycięstwem i na tej podstawie musimy budować przyszłość Piasta.

Powiedziałeś, że byłeś pełen obaw. My z boku obserwowaliśmy ile cię kosztowała ta trudna sytuacja… Cały tydzień przedmeczowy byłeś elektryczny, widać było ogrom emocji, którymi byłeś naładowany.
- Nie tylko tydzień przed ostatnią kolejką był taki, ale ostatnie tygodnie. Okres przed meczem ze Bruk-Betem to jednak było apogeum. Graliśmy o przyszłość klubu… Czułem odpowiedzialność, która spoczywa na barkach moich oraz kolegów z szatni. Miałem głowę pełną myśli. Zastanawiałem się, co będzie dalej. Odbyłem wiele rozmów z różnymi osobami, ale także z trenerem mentalnym, ponieważ samemu potrzebowałem to sobie wszystko na spokojnie poukładać… Te spotkania bardzo mi pomogły. Wiem, że zyskałem na tym i wiedziałem jak przygotować się do tego spotkania. A nie były to zwykłe przygotowania. W końcu był to mecz o być albo nie być. Nie można było kalkulować, grać na remis… Z tyłu głowy mieliśmy natomiast myśl, że nie ma marginesu błędu, że jeśli się nie uda wygrać, to za tydzień nie ma następnej kolejki, w której będziemy mogli się zrehabilitować. Wszyscy przygotowywali się do tego spotkania podobnie do mnie. Obserwowałem chłopaków i widziałem, że nikt nie kalkulował. Ten mecz był jak finał… z którego wyszliśmy zwycięsko. Nie chciałbym żeby mnie ktoś źle zrozumiał, bo szanujemy naszego ostatniego rywala, ale „przejechaliśmy się” po Termalice. Zagraliśmy dobrze i w każdym elemencie pokazaliśmy piłkarską wyższość. Teraz, tydzień po zakończeniu sezonu, mogę powiedzieć, że był to jeden z lepszych, przyjemniejszych dni w mojej przygodzie z piłką. Tak jak wspomniałem – grałem o mistrzostwo, grałem o utrzymanie i - można powiedzieć - że z obu tych starć wyszliśmy zwycięsko. Ok, ktoś powie, że nie wygraliśmy mistrzostwa, ale wicemistrzostwo też było dużym sukcesem. Utrzymanie drużyny w Ekstraklasie, w tak trudnym momencie, było nie lada wyczynem i kosztowało nas sporo zdrowia.

Ostatnie tygodnie w klubie były bardzo nerwowe. Nie było słychać żartów na korytarzach klubowych, nikt nie chodził uśmiechnięty… Powiedz proszę, czy ta wyczerpująca walka o utrzymanie w ostatnich kolejkach rundy finałowej odbiła się na atmosferze w twoim domu, na relacjach z córką i żoną?
- To prawda, wszyscy tutaj przejmowali się sytuacją, w której się znaleźliśmy i zastanawiali się, co będzie dalej. W domu było podobnie. Rozmawialiśmy na te tematy i byliśmy świadomi tego, że to nie są żarty, że musimy wygrać. Nie będę ukrywał, że odbiło się to na atmosferze w moim domu, która trochę przygasła. Nie potrafiliśmy odciąć się od tematu walki o utrzymanie i normalnie funkcjonować. Wiedzieliśmy, że gra toczy się również o naszą przyszłość… To nie były łatwe chwile. Nie chciałbym, żeby one się już powtórzyły. Mam nadzieję, że wszyscy potraktujemy je jako cenną lekcję i wyciągniemy wnioski na przyszłość. Mówię o całym klubie. Wspólnie z tego wyszliśmy i teraz - korzystając z doświadczeń - musimy budować swoją przyszłość. Sądzę, że będzie ona lepsza od doświadczeń z ubiegłego sezonu.

To jak duży ciężar gatunkowy miał ten mecz, można było ujrzeć po ostatnim gwizdku. Łzy wzruszenia pojawiły się nie tylko na trybunach, ale i boisku.
- Cóż, nie będę się krył z tym, że u mnie również. Prawdziwy mężczyzna się łez nie wstydzi. (śmiech) To był moment wielkiego wzruszenia. Było ciężko, ale pokazaliśmy, że Gliwice zasługują na Ekstraklasę. Zagraliśmy dla tych kibiców, którzy przyszli nas wspierać i stworzyli wspaniałą atmosferę. Można powiedzieć, że ten moment kryzysu zjednoczył wszystkich w jednym celu. Wcześniej nasze wyniki rozczarowywały kibiców, nie były takie, jakich oczekiwali. Ale w ostatnim meczu razem powalczyliśmy o Ekstraklasę i razem ją wygraliśmy dla naszego miasta. Stąd łzy szczęścia po ostatnim gwizdku… że się udało! Powiedzmy sobie szczerze - po spadku bywa różnie. Spójrzmy na przykłady Podbeskidzia czy GKS-u Katowice, które nie potrafią wrócić do elity. Wrócić do Ekstraklasy po spadku z niej jest bardzo trudno. Coś o tym wiem... Nam się jednak udało w niej utrzymać.

Wspomniałeś o kibicach, którzy się zjednoczyli w tym trudnym dniu. Nie wszyscy jednak pojawili się na trybunach. Była grupa, która dopingowała spod stadionu. Słyszałeś ich w czasie meczu?
- Tak, było ich słychać. Po meczu podeszliśmy im za to podziękować. Wiemy, że są ważną częścią Piasta. Nie chcę już wracać do spotkania z Górnikiem i nieporozumień, które po nim powstały. To już dla mnie nie ma znaczenia. Ważne było to, że wspólnie cieszyliśmy się z utrzymania. Chłopaki mówili, że pokazaliśmy charakter i dziękowali nam za mecz. Życzyłbym sobie, aby wrócili na trybuny, bo każdy kibic jest nam potrzebny. Ja, stojąc na boisku, chcę mieć za plecami doping. Wiesz, jak młyn skanduje twoje nazwisko, to daje niesamowitego kopa. Wypełnia cię wiara w siebie i mobilizacja do jeszcze większej walki. Mówię o swoim przykładzie, ale wiem, że to działa na cały zespół. Im więcej jest na trybunach osób, dla których grasz, którzy wiedzą, że chcesz zrobić coś dobrego dla klubu, tym lepiej dla Piasta.

Trochę już powiedziałeś o ubiegłym sezonie, ale chciałbym żebyśmy trochę zatrzymali się przy tym temacie i podjęli się jego analizy. Jaki to był sezon?
- Na pewno szalony. Dla klubu, drużyny, ale i dla mnie, indywidualnie. Sporo się działo rzeczy dziwnych, absurdalnych… nie wiem, jak to nazwać. Po prostu niespotykanych do tej pory. Przykład? Czerwone kartki, które obejrzałem w ubiegłym sezonie. Ja, zawodnik, który wcześniej nie dostał nawet pół żółtej kartki. To był sezon przepełniony różnymi emocjami. Były momenty radości, ale były też takie, w których byliśmy przybici po meczach, w których graliśmy dobrze w piłkę, a przegrywaliśmy. Weźmy ten ze Śląskiem. Prowadziliśmy grę, mieliśmy swoje sytuacje, byliśmy lepsi, a przegraliśmy 1-3. Były momenty, w których nie mogłem grać, bo byłem zawieszony. Mogłem tylko trenować, a głowa była wypełniona myślami, że osłabiłem zespół swoimi błędami czy też niepotrzebnymi zachowaniami. Mam na myśli oczywiście mecze z Górnikiem w Zabrzu i z Legią w Gliwicach. Na swoją obronę mogę tylko powiedzieć, że chciałem dobrze i zupełnie nie spodziewałem się tak surowych konsekwencji, które mnie później spotkały za decyzje, które podejmowałem w ułamku sekundy. Dalej - był moment, że mieliśmy najszczelniejszą defensywę w lidze, że nikt nie potrafił nam strzelić bramki… ale z drugiej strony - nie wygrywaliśmy tych meczów. To było trochę złudne, bo z jednej strony byliśmy chwaleni za grę w defensywie, a z drugiej - nie umieliśmy strzelić gola i zdobyć kompletu punktów. W tabeli nie było widoczne, że Piast nie traci bramek. Było widoczne, że brakuje mu punktów. Ogólnie można powiedzieć, że w tym sezonie były momenty lepsze i słabsze, choć tych drugich było więcej. Zamiast serii zwycięstw czy regularnego punktowania zapewniliśmy sobie i kibicom swego rodzaju przejażdżkę na kolejce górskiej. Gra i wyniki były szarpane. To wszystko doprowadziło do sytuacji, że w ostatniej kolejce musieliśmy grać o być albo nie być z Bruk-Betem, któremu do utrzymania wystarczył tylko remis…

To nie było trochę tak, że może i lepiej, że musieliście z Bruk-Betem wygrać? Uniknęliśmy kalkulowania, że wystarczy nam remis, zastanawiania się, czy lepiej się bronić czy atakować. Musieliśmy rzucić wszystko na jedną szalę i wygrać.
- Dokładnie. Założenie było proste. Wyjść na boisko, strzelić więcej goli niż Bruk-Bet i wygrać. Tylko to załatwiało sprawę. Jednak tak jak powiedziałem wcześniej - nie było to łatwe. Graliśmy na swoim stadionie, gdzie jeszcze nie tak dawno temu Andrzej Sługocki krzyczał, że w kolejnym meczu „Twierdza Gliwice” została niezdobyta, a ostatnio niewiele z niej pozostało… Kto nie przyjeżdżał, to zabierał nam punkty. Chcieliśmy to odwrócić w ostatnim meczu. Udowodnić rywalom, że my jesteśmy u siebie i to my tutaj stawiamy warunki i gramy w piłkę. Zależało nam na odbudowie tego stadionu, pokazaniu, że przez chwilę „Twierdza” była naruszona, ale to przeszłość, bo teraz kwestią czasu będzie jak zespoły będą stąd wyjeżdżać na tarczy. Chcieliśmy po prostu potwierdzić, że „Twierdza” jest i ma się dobrze.

Wspomniałeś wcześniej o meczach bez straconych bramek. Wszyscy mogli myśleć, że jest dobrze i niedługo zaczniecie wygrywać, prawda? Nie uśpiło was to?
- Mogło tak być. To nie jest tak, że w tych spotkaniach tylko się broniliśmy. Mieliśmy sytuacje, które mogliśmy wykorzystać, ale brakowało kropki nad "i". Mówiliśmy sobie, że skoro nie wpadło teraz, to następnym razem już wpadnie. Cały czas ciężko pracowaliśmy, a na treningach wszystko wychodziło. Później przychodziły mecze i coś się zacinało...

I przyszedł mecz z Wisłą Płock, w którym w końcówce straciliście bramkę...
- Tak, to prawda. Wierzyliśmy, że wygramy to spotkanie i z takim nastawieniem pojechaliśmy do Płocka. Stało się jednak inaczej... W tym sezonie te końcówki to był jakiś koszmar. Pewnie gdyby nie one i niestrzelone karne, to bylibyśmy w górnej ósemce. To jednak tylko gdybanie. To trzeba było zrobić, a nie teraz rozpamiętywać. Na pewno były okazje, aby zrobić dużo więcej. Może dobrze, że tak się stało, bo taka lekcja może nasz czegoś pozytywnego nauczyć. Przecież zdarzają się w życiu takie sytuacje, w których nie idzie, a trzeba z nich wyjść obronną ręką.

Nie wydaje ci się, że takie okoliczności charakteryzują ten sezon? Były momenty, w których wydawało się, że jest dobrze, ale chwilę później już nie do końca tak jest...
- Dokładnie. Nie mieliśmy takiej serii trzech czy czterech zwycięstw. Nie traciliśmy bramek, ale lepiej byłoby stracić jedną, ale strzelić dwie. Oddałbym czyste konto w tych spotkaniach za wygrane, bo wtedy mielibyśmy więcej punktów. Do tego dochodziły sytuacje z VAR-em... Jakbyśmy wszystko przeanalizowali, to zdarzyło się kilka przypadków, w których VAR mógł zachować się inaczej.

Na jednym z portali wyliczyli, że przez błędy sędziowskie straciliście aż 13 punktów...
- No tak, wtedy gralibyśmy w górnej ósemce i nie musielibyśmy drżeć o utrzymanie. Dodatkowo, jeśli byśmy temu pomogli, np. wykorzystanymi karnymi lub niektórymi sytuacjami, to dużo wcześniej zapewnilibyśmy sobie spokój i realizację celu, którym przed tym sezonem była gra w grupie mistrzowskiej. Tak się nie stało, ale taka jest piłka nożna. To szalony sport i nikt nie może powiedzieć, że jest łatwo i przyjemnie...

Powiedziałeś, jaki to był sezon dla klubu, ale jaki on był dla ciebie osobiście? Wspomniałeś już o czerwonych kartkach i musisz przyznać, że nie rozpocząłeś go na poziomie, do którego przyzwyczaiłeś. Później było już jednak lepiej i na jednym z portali napisali, że Szmatuła i tak dawał lekcje młodym.
- To były emocje. Podczas meczów z Górnikiem i Legią wiedzieliśmy, na jakim miejscu jesteśmy. Czasami jak za bardzo chce się pomóc, to później nie wychodzi najlepiej. Już się tego nauczyłem... Trzeba do wszystkiego podchodzić na spokojnie i robić swoje. Nie można za dużo myśleć i wybiegać do przodu, bo czasami te decyzje nie są trafne. Tak było w moim przypadku... Moje reakcje były niefortunne, ale to już historia. Przed sezonem nie powiedziałbym, że dostanę dwie czerwone kartki i to w tak krótkim czasie... Najważniejsze jednak, jak skończyliśmy rozgrywki.

Jesteś doświadczonym zawodnikiem, ale ten sezon dał ci nową lekcję...
- Tak, to prawda. Trzeba wyciągnąć wnioski i dalej pracować. Nie pozostaje nic innego.

Wiesz, jak długo jesteś już w Piaście?
- Przede mną dziesiąty sezon. Trochę czasu już minęło...

W metrykę ci nie zaglądamy, ale wspomniałeś o Gianluigim Buffonie, który w wieku 40 lat dalej gra w piłkę.
- Buffon pokazuje, że w tym wieku też się da. Można się na nim wzorować, bo nigdy się nim nie będzie - Buffon to Buffon, a Szmatuła to Szmatuła.

Ale ty możesz zostać polskim Buffonem...
- Niby tak, ale trzeba patrzeć na to wszystko racjonalnie. Chcę dalej robić to, co do tej pory, czyli ciężko pracować i mieć satysfakcję z tego, że można wzajemnie się uczyć od bramkarzy, z którymi się pracuje. Cieszę się, że czasem sam mogę coś podpatrzeć od naszej młodzieży. To działa w obie strony. Ostatnio rozmawiałem z Karolem Dybowskim, któremu opowiadałem o mojej sytuacji i o tym, ile mnie to wszystko kosztowało, zanim doszedłem do tego poziomu. To też lekcja dla niego... Trzeba być cierpliwym, a na pewno życie mu to wynagrodzi.

Młodsi zawodnicy podpytują cię o twój przepis na "długowieczność"?
- Każdy organizm jest inny... Jeden może czuć się dobrze mając 20 lat, a jak będzie miał 30, to nie kiwnie palcem. Ja, im jestem starszy, tym się lepiej czuję. Wstaję rano, nic mnie nie boli i jestem szczęśliwy, że mogę robić, to co lubię. Najważniejsze, że czuję z tego powodu radość i mogę jechać na trening z uśmiechem na ustach. Oczywiście, nie zawsze tak jest, bo ostatnie tygodnie były ciężkie. Pokazaliśmy jednak charakter i wyszliśmy z tego. Mnie nic już raczej nie złamie, a w gorszych sytuacjach trzeba sobie poradzić, jak nie samemu to z pomocą psychologa sportowego. Nie wstydzę się tego, bo bardzo mi pomógł.

W ostatnim meczu pokazaliście, że potraficie grać w piłkę. Musieliście wygrać i nie kalkulowaliście. Zapytamy trochę zaczepnie - nie mogliście zagrać tak wcześniej?
- No można było, ale dużo czynników się na to złożyło. Chcieliśmy wygrywać, bo taki jest nasz zawód. Gramy po to, aby zwyciężać, bo z tego mamy satysfakcję i profity. Czasami jest jednak tak, że coś się zacina, a szatnia jest tym wszystkim poruszona i myśli co zrobić lepiej... Nie zawsze można następnego dnia naprawić swoje błędy. Na treningach może wychodzić dosłownie wszystko, ale później przychodzi mecz, dojdzie stres i nie wygląda to tak dobrze. Byliśmy świadomi tego, że cały czas się w nas to wszystko nawarstwiało. Szukaliśmy złotego środka, ale nie szło... Wiemy, że sezon był "do dupy", ale najważniejsze, że skończyliśmy go zwycięsko. Mówi się, że nie ważne jak się zaczyna, ale jak się kończy. Takiego wyniku i gry życzyłbym sobie w każdym meczu.

To zwycięstwo i gra może być dobrym prognostykiem na przyszłość?
- Chciałbym. Tym meczem pokazaliśmy, że potrafimy i na tym trzeba budować. W innych spotkaniach gra również nie była zła, ale brakowało zwycięstw. Cieszę się jednak, że w ostatniej kolejce udowodniliśmy, że mamy jaja.

Biuro Prasowe
GKS Piast SA