Sługocki: Z mikrofonem w pracy
W raporcie piłkarskiej centrali, oceniającej stan bezpieczeństwa na stadionach Ekstraklasy, najwyższą ocenę w kategorii „spiker” otrzymał Piast Gliwice. O emocjach, blaskach i cieniach pracy ze stadionowym mikrofonem rozmawiamy z naszym spikerem, Andrzejem Sługockim.
Niektórzy mówią, że urodził się pan z mikrofonem...
Bez przesady (śmiech). Ale fakt: pierwszy kontakt z mikrofonem miałem jeszcze w podstawówce na Sikorniku. Ot, jakaś akademia, spotkania uczniów z kimś ważnym. Potrzebny był tzw. zapowiadacz. Inni się wstydzili publicznych wystąpień, ja nie miałem z tym kłopotu. Tak się zaczęło. Potem była szkoła średnia, popularna „kolejówka”, i taka sama sytuacja. Z tamtych czasów pamiętam jakieś próby w kółku teatralnym. Na pewno dzisiaj owocują. To były fajne czasy. Z „kolejówką” wiąże się też moja przygoda z kobiecym futbolem. Pod koniec piątej klasy nauczycielka wychowania fizycznego Elżbieta Kudła postanowiła utworzyć przyszkolną drużynę piłkarską dziewcząt z Zatorza. Ponieważ nie miała trenera – jak ja to mówię: „demonstratora” – spytała, czy zgodziłbym się poprowadzić zajęcia. Zgodziłem się i tak powstały Piastunki Gliwice. Moją żonę poznałem właśnie na treningach. Jeszcze w czasie studiów zrobiłem kurs instruktora piłki nożnej i samodzielnie pracowałem z drużynami młodzieżowymi Piasta. Trenowaliśmy na stadionie przy ul. Sokoła, na osiedlu Sikornik.
Kiedy kibice Niebiesko-czerwonych po raz pierwszy usłyszeli pański głos?
Kiedy Piasta reaktywowano, pracowałem już w „Nowinach Gliwickich”. Jako dziennikarz sportowy mam chyba najdłuższy staż w gliwickich mediach. W tym roku minie 20 lat! Dzięki dziennikarstwu byłem blisko drużyny. Niebiesko-czerwoni zaczęli grać od B klasy, pierwsze mecze spikerował Leszek Dunajczyk, nasz były piłkarz. Po nim na chwilę mikrofon wziął do ręki Grzegorz Muzia, znany pasjonat piłki nożnej i oczywiście Piasta Gliwice, który potem został rzecznikiem prasowym. Po nich pojawił Piotr Nagel. To on, po rozmowie z ówczesnym dyrektorem Piasta Andrzejem Tarachulskim, zaproponował stworzenie w miarę profesjonalnego nagłośnienia na Okrzei. Przetrwało ono, z niewielkimi poprawkami, aż do wyburzenia starego stadionu! Niestety nie pamiętam swojego pierwszego meczu, ale mniej więcej w tym czasie, na przełomie występów Piasta w B i A klasie, dołączyłem do Piotra i do dziś stanowimy duet spikerski. Nie będzie chyba nadużyciem, jeśli powiem, że z Piastem i mikrofonem przeszliśmy od B klasy do ekstraklasy.
Jakie cechy, według Pana, powinien posiadać dobry spiker?
Najważniejszy jest dobry kontakt z kibicami. Znam wielu młodych ludzi zagrzewających drużynę z naszego „młyna”. Tak jak oni jestem z Zatorza, matecznika Piasta Gliwice. Jeśli nie ma się kontaktu z kibicami, jeśli się ich nie szanuje, nie ma mowy o jakichkolwiek emocjach. Prawdziwy fachowiec od mikrofonu potrafi nie tylko je podnieść, ale kiedy trzeba, ostudzić. Gorące kibicowskie głowy potrafią w jednej chwili zrobić wielki bałagan. Ważne też, abyśmy my, spikerzy, reagowali na chamskie zachowania na trybunach. Nie raz przez mikrofon mówiłem: „wprawdzie stadion to nie filharmonia, ale jakieś standardy dobrego zachowania obowiązują”. Na Okrzei i tak jest o niebo lepiej niż na niektórych innych polskich stadionach. No, ale my mamy w Gliwicach kibiców z klasą!
Trudno ujarzmić tłum?
Potrzebna jest współpraca wielu ludzi i instytucji: policji, ochrony, kierownika ds. bezpieczeństwa. W czasie piłkarskiego widowiska zdarzają się różne nieoczekiwane zdarzenia, na które trzeba natychmiast reagować. Radość jednych może zmienić się we frustrację drugich. W takich momentach trzeba wiedzieć, jak się zachować. To po trosze intuicja, ale przede wszystkim doświadczenie. Spiker z założenia nie może mieć gorącej głowy. Chociaż czasami ją mam (śmiech). Uwielbiam z kibicami celebrować strzelone gole, a dialog na okrzyki niesłychanie mnie podkręca.
Czy to prawda, że każdy spiker ma swój patent na komentarz, jakiś przygotowany tekst?
Wyczytałem kiedyś w „Dzienniku Zachodnim”, że na Piasta Gliwice warto przychodzić, bo spiker zawsze powie coś fajnego, co zostaje w pamięci. To miłe. Rzeczywiście, często, szczególnie gdy celebruję strzelonego gola, mówię różne rzeczy, wplatam w wypowiedź jakieś niereżyserowane skojarzenia. Po prostu przekazuję emocje, które gdzieś tam są we mnie.
Jest pan spikerem, ale i kibicem Piasta. Nie przeszkadza to w pracy?
Być może emocje wkradają się w tembr głosu, ale myślę, że nie przeszkadzają w sprawach merytorycznych. Staram się mieć chłodną głowę, a emocje zostawiam na celebrowanie strzelonych bramek. Tak naprawdę rolę spikera na stadionie piłkarskim ograniczają przepisy. Ale ja nie jestem zapowiadaczem pociągów, staram się jednak żyć meczem.
Prowadzi pan też też inne sportowe widowiska?
Jestem spikerem podczas meczów siatkówki męskiej i żeńskiej w Gliwicach, mój głos słychać również na meczach futsalu na poziomie ekstraklasy i pierwszej ligi.
Miał pan możliwość przeżywania największych sukcesów piłkarzy Piasta.
Dwa awanse do ekstraklasy. Eliminacje europejskich pucharów. Ale równie dobrze smakowały mniej spektakularne sukcesy: z B klasy do A, potem kolejne, kolejne...
Żeby zostać spikerem na stadionach piłkarskich potrzebne są jakieś uprawnienia?
Na poziomie III, II, I ligi oraz ekstraklasy - licencja. Trzeba po prostu ukończyć specjalny kurs spikera. Ja mam za sobą dwa. W 2004 roku ukończyłem szkolenie organizowane przez Śląski Związek Piłki Nożnej dla spikerów trzeciej i czwartej ligi, a dwa lata później zdobyłem uprawnienia spikera drugiej i pierwszej ligi, bo jeszcze wtedy nie było ekstraklasy. Na takim kursie poznaje się zagadnienia z dziedziny psychologii, bezpieczeństwa na stadionie, wybrane zagadnienia językoznawcze. Oczywiście oprócz licencji trzeba mieć tę Bożą iskrę, no i odrobinę talentu.
W ostatnim raporcie PZPN, dotyczącym bezpieczeństwa na polskich stadionach, Piasta doceniono, przyznając pierwszą lokatę w kategorii spiker zawodów. Dla pana miłe wyróżnienie.
W dużej mierze to również zasługa mojego stadionowego partnera Piotra Nagela. Kibice słyszą wprawdzie częściej mój głos, ale wsparcie Piotra podczas meczu jest nieocenione. Tworzymy rozumiejący się duet. Piotr czasami nawet tonuje moje emocje, bo już nie raz, gdy ryknąłem przez mikrofon, mieliśmy problem z nagłośnieniem (śmiech).
Pamięta pan jakieś zabawne momenty z waszej pracy?
Chociażby ten z 2008 roku, jeszcze na starym stadionie Okrzei. Przed meczem pucharowym z Lechem przywitałem ich ówczesnego szkoleniowca, Franciszka Smudę, słowami: „witamy w Gliwicach trenera Franciszka Skibę”. Wybuchła salwa śmiechu, uśmiechnął się również „Franz”, bo przecież Skiba to był w przeszłości piłkarz, trener i działacz Piasta. Innym razem tak się spieszyłem w czytaniu składów, że niechcący z masażysty klubowego i lekarza zrobiłem „lekarzystę”. Więcej grzechów nie pamiętam... Ale kibice coś by mi pewnie jeszcze wytknęli. Zdarzały się również chwile, których nie chciałbym przeżywać po raz drugi. W 2005 roku podczas meczu z Ruchem Chorzów doszło do nieprawdopodobnej zadymy. Próbowałem cały czas tonować kibicowskie emocje. Na stadion wjechała policja, były strzały z broni gładkolufowej, polewaczka. Starałem się spokojnie, bez emocji przekazywać komunikaty. Jakoś udało się to wszystko utrzymać w ryzach.
Dziennikarstwo i spikerowanie jest pana pracą i pasją. Ma pan jakieś inne hobby?
Interesuję się sportem. Gram rekreacyjnie w piłkę, uwielbiam narty, łyżwy. Kocham saunę. Gdy mam chwilę, wsiadam na rower. Przyznam się jednak, że z biegiem lat i wzrostem wagi ciała powoli spada zainteresowanie uprawianiem sportu. Ale walczę z tym (śmiech). Moją pasją są też podróże. Uwielbiam zwiedzać i robię to najczęściej z moją żoną. Trochę świata już zwiedziliśmy...
Czy w przerwach między rundami brakuje panu meczów, atmosfery na Okrzei?
Pewnie! Mimo że mamy sport halowy, tęsknię za stadionowymi emocjami i słynnym zawołaniem: „dzisiaj kolejny ważny mecz, a ja pytam wszystkich tych, w których płynie niebiesko-czerwona krew – ktoooo dzisiaj wygra mecz?”.