Sedlar: Jest w nas sportowa złość

24
sty

- Aktualnie znajdujemy się na dwunastej pozycji, co wzbudza w nas sportową złość. Chcielibyśmy ruszyć w górę tabeli. Na obozie w Hiszpanii mieliśmy małe problemy z pogodą i nie mogliśmy trenować na boisku z naturalną trawą. Teraz jest już lepiej i oby tak było podczas kolejnych dni. Mamy jeszcze czas na przygotowania... Gramy mecze sparingowe z bardzo mocnymi przeciwnikami, a to powinno wpłynąć na nas pozytywnie i pomóc stać się jeszcze lepszymi - o przygotowaniach do rundy wiosennej Lotto Ekstraklasy, ale i o Serbii i swoich początkach kariery opowiedział Aleksandar Sedlar. 

Porozmawiajmy o miejscowości, z której pochodzisz. Urodziłeś się w Nowym Sadzie. Zaraz po przyjeździe do Polski przyznałeś, że Gliwice to miasto podobne do twojego...

- Tak rzeczywiście, choć Nowy Sad jest nieco większy od Gliwic... W tym regionie ludzie wiodą spokojne, nawet powolne życie. Nie ma miejsca na pośpiech i stres, tak jak to zdarza się w centralnej Serbii czy na jej południu. Podobnie jest z Gliwicami, które oferują niemalże to samo; dobre restauracje, przyjemne kawiarnie, gdzie można miło spędzić czas. Mam jednak wrażenie, że czasem w Gliwicach jest większy ruch, widać zagonionych ludzi, czas zdaje się płynąć szybciej.

Na temat Twojego miasta można znaleźć w internecie informacje o tym, że Nowy Sad nazywacie Atenami Serbii. Z czego to wynika?
- Tak, ludzie mówią w ten sposób. Przede wszystkim ze względu na architekturę i topografię. Charakterystyczny jest zamek obronny, który mieści się na wzgórzu nad rzeką, z którego jest widok na całe miasto. Muszę powiedzieć, że bardzo przypomina ten w Krakowie na Wawelu.

W 1999 roku NATO przeprowadziło nalot na tamten region. Czy Nowy Sad także ucierpiał?
- Tak, niełatwo o tym mówić, bo to był dla mnie - i dla wszystkich Serbów - trudny czas. Wszystkie mosty i wiele budynków zostało zniszczonych, ludzie byli ogarnięci strachem. Byłem wtedy dzieckiem, ale te wszystkie złe wydarzenia utknęły mi w pamięci... a naprawdę wolałbym o tym nie pamiętać.

Czy zatem trudno było zacząć grać w piłkę w takim miejscu?
- Nie, na całym świecie dzieją się przecież złe rzeczy. Wystarczy spojrzeć na Afrykę – mimo skrajnie niesprzyjających warunków jest tam niezliczona rzesza uzdolnionych zawodników. Jeśli kocha się piłkę, to można w nią grać w każdym miejscu.

Czy trudna historia Serbii wpłynęła na Twoje życie, na życie Twoich najbliższych?
- Z pewnością, wielu ludzi wciąż żyje tamtymi tragicznymi zdarzeniami, ale ja staram się nie wracać myślami do tych czasów, to już historia. Tak samo jak np. nie żywię urazy do Chorwatów. Dowód? Josip Barisić to mój najlepszy przyjaciel w Piaście. Dla wielu ludzi narodowość ma znaczenie, ja jednak nie patrzę na ludzi poprzez pryzmat narodowości, ale poprzez to jakimi są dla drugiego człowieka.

Grałeś już w reprezentacji swojego kraju... Możesz przybliżyć z jakimi zawodnikiami dzieliłeś szatnię?
- Tak, zaliczyłem dwa mecze towarzyskie. W kadrze grał m.in. Aleksandar Kolarov, Branislav Ivanović, Dusan Tadić, Aleksandar Mitrović. To dobrzy zawodnicy, którzy reprezentują świetne kluby Premier League. Występy u boku tak wyśmienitych piłkarzy były dla mnie cennym doświadczeniem. Widać było ogromną różnicę między nami... To przecież jedni z najlepszych zawodników w Europie! W Serbii zawsze mieliśmy utalentowanych chłopaków, ale brakowało atmosfery... Selekcjonerzy byli wymieniani po zaledwie kilku miesiącach pracy, a to nie jest dobre dla chemii i nastrojów w drużynie.

Myślisz, że problemem może być temperament bałkańskich piłkarzy?
- Tak, coś w tym może być. Niektórzy zawodnicy są piłkarzami z europejskiego "topu", więc nie dziwne jest, że każdy z nich chce grać... Gdy trener posadzi jednego na ławce, to później mogą zacząć się problemy. Z tak dobrymi zawodnikami powinniśmy grać na większości międzynarodowych turniejó. Wydaje mi się jednak, że aktualnie w naszym zespole narodowym panuje bardzo dobra atmosfera.

Ile ci brakuje do powołania w kadrze?
- Muszę jedynie grać, bo przecież nikt do mnie nie zadzwoni z powołaniem, jeśli będę siedział na ławce rezerwowych. Jest bardzo wielu zdolnych piłkarzy, usiłujących występować w drużynie narodowej, tak więc konkurencja jest spora. Ostatnio słyszałem, że Aleksandar Prijović ma aspirację, aby zagrać w reprezentacji Serbii...

Wspomniałeś, że zagrałeś dwa spotkania w reprezentacji. Na jakich wystąpiłeś pozycjach?
- W serbskiej drużynie narodowej taktyka jest podobna jak w Piaście, czyli 3-5-2. Najlepiej czuję się w roli środkowego obrońcy, ale w meczach z Izraelem i Cyprem zagrałem na prawym wahadle. Wydaje mi się, że dobrze się zaprezentowałem. Za pierwszym razem wbiegłem z ławki, a w drugim spotkaniu wystąpiłem już od pierwszej minuty. W obu przypadkach wygraliśmy.

Mówisz, że najlepiej czujesz się na środku obrony. Zawsze tak było czy może w przeszłości grałeś także na innych pozycjach?
- Na początku mojej przygody z piłką występowałem w linii pomocy. Nie na skrzydle, jak w reprezentacji, ale jako środkowy czy defensywny pomocnik. Było tak chyba przez pięć lat. Od tamtego czasu gram już na środku obrony, choć w Piaście jestem czasem ustawiany po prawej stronie defensywy.

No właśnie... Powiedz coś o początkach Twojej kariery.
- Moim pierwszym klubem była Vojvodina Nowy Sad, w której grałem jeszcze za szkolnych lat. Jak wtedy tak i teraz ma ona świetną akademię. Obok Partizana to według mnie najlepszy ośrodek szkoleniowy dla młodych adeptów futbolu w Serbii. Występowałem tam między innymi z Aleksandarem Katai, który aktualnie jest zawodnikiem hiszpańskiego Deportivo Alaves, Nikolą Maksimoviciem reprezentującym barwy SSC Napoli czy Danijelem Aleksiciem ze szwajcarskiego FC St. Gallen. To tylko pokazuje jak dobrą szkółką jest Vojvodina oraz ile można się tam nauczyć. Z całą trójką jesteśmy w tym samym wieku, więc graliśmy w jednym zespole. Do dzisiaj utrzymujemy kontakt.

Patrząc na te nazwiska, Wasza drużyna musiała być naprawdę dobra.
- To prawda, z powodzeniem braliśmy udział także w turniejach międzynarodowych. Jeździliśmy do Grecji, na Węgry, do Turcji i tam pokonywaliśmy praktycznie wszystkich. Nieźle szło nam również w krajowych rozgrywkach młodzieżowych. Tam również dawaliśmy z siebie wszystko chcąc pokonać belgradzkie zespoły, jednak z tego co pamiętam to jednak Partizan był w tamtych latach najlepszy.

Jak wyglądają rozgrywki młodzieżowe na Serbii? Występowaliście w nich już na tym najwyższym poziomie?
- Tak, zawsze graliśmy już na tym najwyższym szczeblu rozgrywek, które można porównać do polskiej Centralnej Ligi. W naszych rozgrywkach zazwyczaj plasowaliśmy się w pierwszej trójce. 

Twój drugi klub w karierze również był z Nowego Sadu?
- Tak, to mniejszy klub z mojego miasta. Miałem szesnaście lat gdy trafiłem do Indeksu. Tam też stawiałem moje pierwsze kroki w dorosłej piłce. Graliśmy wtedy na czwartym poziomie rozgrywek, w półamatorskiej lidze. Zawodnicy nie podpisywali nawet kontraktów. Jednak dla mnie to ważny okres, dużo się nauczyłem, gdyż rywalizowałem ze starszymi zawodnikami. Byłem bardzo młody, ale w kolejnych meczach, krok po kroku zdobywałem doświadczenie i stawałem się lepszym piłkarzem. Oprócz tego wciąż chodziłem do szkoły. Nadal mieszkałem z rodzicami, a mama pilnowała, żebym przez futbol nie zaniedbywał nauki. Mój starszy brat również uprawiał sport - grał w koszykówkę. Obaj czuliśmy ogromne wsparcie w domu, zarówno matka jak i ojciec wiedzieli, że kochamy to co robimy. Później występowałem jeszcze w Boracu, a idąc do liceum ponownie zmieniłem barwy. Na rok przeniosłem się do kolejnego zespołu z Nowego Sadu - FK Veternik, który był wtedy w trzeciej lidze. Następnie - po kolejnym sezonie - wylądowałem w Metalacu, gdzie grałem aż do zeszłego lata. Gdy przychodziłem zespół występował na drugim poziome rozgrywek, lecz szybko awansowaliśmy do grona najlepszych drużyn w Serbii. Na koniec walczyliśmy już w Superleague, którą można określić jako tamtejszy odpowiednik Lotto Ekstraklasy.

Mówisz, że rodzice sporo ci pomogli. Powiedz o nich coś więcej, co robią w życiu?
- Mój ojciec pracował dla rządu. Nie wiem jak dokładnie wytłumaczyć co robił, ale można powiedzieć, że był to taki serbski odpowiednik CIA. Organizacja, która zajmuje się utrzymywaniem bezpieczeństwa w kraju. Mama natomiast jest dyrektorem finansowym w serbskim oddziale jednego z prywatnych amerykańskich banków. Oboje skończyli studia i mają bardzo prestiżowe prace.


Nie upierali się, żebyś poszedł w ich ślady?
- Zupełnie nie. Myślę, że zobaczyli moją pasję do futbolu. Wiedzieli, że kocham piłkę nożną, więc pozwolili mi poświęcić jej życie. Oczywiście, starali się przekonać mnie, abym nie zaniedbał także edukacji. Wysłali mnie na studia – jestem teraz na drugim roku na uniwersytecie w Nowym Sadzie. W związku z przyjściem do Piasta, wziąłem urlop dziekański, ale myślę, że jak tylko będę miał możliwość, to wrócę do nauki. Chciałbym zdobyć wyższe wykształcenie.

Wspominałeś wcześniej o bracie. 
- Mam dwa lata starszego brata, który po skończeniu liceum poszedł na studia ekonomiczne i w tej chwili jest już magistrem. W przeciwieństwie do mnie, cały czas mieszka w Nowym Sadzie, niedaleko moich rodziców.

Mówiłeś, że grał w koszykówkę?
- Tak, ale tylko jako dziecko. Nigdy nie robił tego profesjonalnie, było to jedynie jego hobby. Już dawno przestał i skupił się na nauce oraz pracy w biznesie.

Wróćmy do twojej gry w Metalacu. Pomogłeś tej drużynie wywalczyć awans?
- Gdy tam przychodziłem, występowałem jeszcze na pozycji pomocnika, a Metalac - jak już wcześniej wspomniałem - grał na drugim poziomie rozgrywkowym. W pierwszym sezonie większość meczów rozpoczynałem na ławce rezerwowych, ale stosunkowo często pojawiałem się na murawie. W ciągu roku zaprezentowałem się w 21 ligowych meczach. Podczas mojego pobytu parokrotnie zmieniali się trenerzy... a każdy szkoleniowiec jest inny i oczekuje czegoś innego. Po jakimś czasie zmieniono mi pozycję. Pomimo mojego wzrostu, zacząłem grać w linii defensywy. Tutaj radziłem sobie znacznie lepiej, za czym przyszło więcej występów. W moim trzecim sezonie w tym klubie nie opuściłem ani jednego meczu, a moja drużyna wygrała rozgrywki i wywalczyła sobie awans. Ja sam wyglądałem naprawdę dobrze, dzięki czemu już w połowie tamtego roku otrzymałem kapitańską opaskę. Nie zdjąłem jej aż do mojego odejścia do Piasta.

Wspomniałeś o swoim wzroście. Rzeczywiście, niemal 180 cm wzrostu - jak na środkowego obrońcę - to niezbyt wiele...
- Nie jestem najwyższy i to zawsze było jakimś minusem. Myślę, że brakuje mi jakichś 5 centymetrów. Nie mam jednak problemów z grą głową (śmiech).

Nie masz problemów to mało powiedziane. Pod względem procent wygranych pojedynków główkowych jesteś w czołówce Lotto Ekstraklasy! To kwestia twojej skoczności?
- Też, choć myślę, że ważniejszy w grze głową jest przewidywanie toru lotu piłki i dobry timing. 

Skąd zatem wziął się twój dobry timing? Grałeś z bratem w koszykówkę?
- Nie, nie grałem (śmiech)! Szczerze, to nie wiem skąd on się wziął. Zawsze po prostu "to" miałem... ale oczywiście też pracowałem nad grą głową na treningach.

Wróćmy do czasów Metalaca, bo nieco odbiegliśmy od tematu. Jaki to był klub?
- To prywatny klub. Moim zdaniem dobry i solidny. Jeden z pięciu, sześciu w całym kraju, gdzie regularnie otrzymuje się wypłaty i można skupić się tylko i wyłącznie na piłce. W Serbii jest ciężko, nie tak jak w Polsce. W niektórych drużynach nie płacą zawodnikom nawet przez sześć miesięcy. Piłkarzom, którzy mają rodziny nie może być więc łatwo. Infrastruktura również prezentuje się dużo słabiej niż tutaj - duża część zespołów ma słabe boiska. W Metalacu jednak jest inaczej. Tam nie ma na co narzekać.

Podczas pierwszego sezonu w Super Lidze graliście pewnie bardziej defensywnie, prawda?
- Tak, oczywiście. Jeżeli wychodzisz na boisko naprzeciw takim drużynom jak Red Star czy Partizan, musisz grać defensywnie. Szukasz sobie sytuacji, może uda ci się zdobyć jedną bramkę... ale przede wszystkim się bronisz. Grając na boiskach rywala jest bardzo ciężko zdobyć punkt, nie wspominając nawet o trzech.

To było chyba optymalne ustawienie dla ciebie, bo po tym sezonie zostałeś wybrany do jedenastki sezonu.
- Tak, tak. Przy takiej taktyce miałem podczas kolejnych spotkań sporo pracy, ale byłem zadowolony. Drużyna dobrze sobie radziła i wynik, który uzyskaliśmy okazał się satysfakcjonujący.

Występowałeś w najwyższej serbskiej klasie rozgrywkowej, w dobrym klubie. Byłeś kapitanem drużyny. Jak więc znalazłeś się w Piaście?
- Skauci Piasta obserwowali mnie w trzech czy czterech ligowych meczach, by później podczas przerwy między sezonami - kiedy byłem na zgrupowaniu reprezentacji kraju - dogadać już wszelkie szczegóły. Obóz odbywał się w Czechach, tak jak ten pierwszy Piasta. Porozmawiałem z selekcjonerem, a ten dał mi kilka dni wolnego. Treningi z Niebiesko-Czerwonymi rozpocząłem podczas zgrupowania na Węgrzech.

W prasie mówiło się, że Piast był jedynym chętnym klubem do pozyskania ciebie w tamtym okienku. Wiesz coś na ten temat? 
- Słyszałem, że Red Star Belgrad chciał mnie sprowadzić do siebie... Jego działacze rozmawiali nawet z moim ówczesnym klubem. Negocjacje nie ułożyły się pomyślnie, a później interesował się mną także Partizan. W przeciwieństwie do Piasta nie złożył mi jednak konkretnych propozycji, dlatego też wybrałem Gliwice. Tutaj wszyscy podeszli do tego poważnie i szybko znaleźliśmy wspólny język. Bardzo się z tego cieszę, bo większość serbskich piłkarzy chce grać w zagranicznych klubach.

Z czego to wynika, że serbscy zawodnicy tak bardzo pragną znaleźć klub poza swoim krajem?
- Moim zdaniem to nie dotyczy jedynie piłkarzy, ale praktycznie wszystkich Serbów. Tam po prostu ciężko jest się utrzymać. Trudno znaleźć pracę, panuje wysokie bezrobocie, a życie nie jest tanie. W piłce też nie wszystko wygląda tak jak powinno.

Przepisy ograniczające ilość zawodników spoza UE w europejskich ligach na pewno utrudniają jednak wypłynięcie na szerokie wody zawodnikom z Serbii...
- To bardzo niekomfortowa sytuacja. Żałuję, że są limity, ponieważ to wiele utrudnia. Absurdalne może się wydawać to, że Chorwacja, z którą graniczy Serbia nie ma takiego problemu...

W Gliwicach jesteś już przeszło pół roku. Co myślisz o Piaście?
- To dobry, poukładany klub. Mamy bardzo fajny stadion, trochę podobny do tego Metalacu. Trochę większy, ale równie nowoczesny. Tamten mógł pomieścić około pięciu tysięcy kibiców i naprawdę w wielu aspektach przypominał ten gliwicki. Oprócz ligowych spotkań, gra tam serbska reprezentacja młodzieżowa.

Jaka jest twoja wymarzona liga?
- Nie wiem, może Włochy? Bardzo lubię ten kraj i podoba mi się styl gry w Serie A.

Jak możesz porównać polską i serbska ligę? Czym się różnią?
- Piłka tutaj jest bardziej fizyczna, silniejsza i trochę szybsza. Zauważyłem także, że w Polsce drużyny częściej grają długą piłką. W Serbii tempo jest nieco spokojniejsze, natomiast większy nacisk kładzie się na technikę.

A jak to wygląda jeśli chodzi o kibiców?
- W Serbii na stadionach nie pojawia się wielu fanów. Red Star ma stadion na ponad 55 tysięcy miejsc, ale na ligowe mecze sprzedaje może po 7 tysięcy biletów. Tam ludzie nie oglądają tyle piłki. Ci, którzy jednak pojawiają się na spotkaniach świetnie dopingują. Partizan czy wspomniany Red Star mogą pochwalić się naprawdę dobrymi kibicami, którzy wspierają ich podczas starć i tworzą przepiękną atmosferę. Mimo, że nie są liczni sprawiają, że mecze są magiczne. Komplet widzów na stadionie gromadzą jedynie derby Belgradu. Wtedy na stadionie Red Star, największym w lidze, pojawia się 55 tysięcy osób, a na obiekcie Partizanu około 32 tysiące. Tak się dzieje jednak tylko dwa razy do roku. Na co dzień frekwencja jest niższa niż w Polsce. Co za tym idzie, uważam, że atmosfera na meczach Ekstraklasy jest lepsza. W Serbii, mimo że kibiców jest mniej, wydaje mi się, że są bardziej fanatyczni. Używają więcej pirotechniki, mimo że jest zabroniona...

W zeszłym sezonie Piast miał lepsze wyniki sportowe niż obecnie. Podobnie było także z frekwencją. Na każdym meczu pojawiało się średnio ponad 6 tys. kibiców
- To normalne. Zwycięstwa zawsze przyciągają publiczność. W piłce jak w życiu – jeżeli jesteś w czymś dobry to wszystko układa się po twojej myśli, a ludzie stoją po twojej stronie i chcą przy tobie być. Jeżeli jednak przegrywasz, niektórzy się odwracają. Nie chcą tego oglądać. Rozumiem, że fanom Piasta trudniej jest teraz oglądać nasze spotkania... Muszą być źli, że w tym roku nie gramy tak dobrze, jak w ubiegłych rozgrywkach.

Jaki był twój najpiękniejszy moment w Gliwicach?
- Gol przeciwko Ruchowi Chorzów. Mój pierwszy w barwach Piasta i to w Derbach Śląska, gdy na trybunach zasiadło wielu kibiców... Zdobyłem bramkę w 87. minucie spotkania i to ona zadecydowała o tym, że komplet punktów pozostał przy Okrzei. Piękna sprawa.

To był bardzo ładny strzał. Chciałeś tak uderzyć?
- Nie do końca (śmiech). Szczerze mówiąc nie sądziłem, że tak będzie wyglądało, ale gol to gol. To było świetne uczucie. Chciałbym dopisywać sobie kolejne już w następnych meczach.

Na koniec opowiedz o przygotowaniach do rundy wiosennej. Mówiłeś, że jesteście źli na wyniki, jakie padały jesienią. Teraz widać, że ciężko pracujecie, aby w kolejnych miesiącach wyglądało to lepiej.
- Takie jest nasze zadanie. Musimy jak najlepiej przygotować się do dalszej części rozgrywek. Przed nami dziesięć meczów rundy zasadniczej oraz siedem finałowej. Zostało sporo punktów do zdobycia, a w Ekstraklasie wszystko może się zdarzyć - każdy wygrać z każdym. Aktualnie znajdujemy się na dwunastej pozycji, co wzbudza w nas sportową złość. Chcielibyśmy ruszyć w górę tabeli. Na obozie w Hiszpanii mieliśmy małe problemy z pogodą i nie mogliśmy trenować na boisku z naturalną trawą. Teraz jest już lepiej i oby tak było podczas kolejnych dni. Mamy jeszcze czas na przygotowania... Gramy mecze sparingowe z bardzo mocnymi przeciwnikami, a to powinno wpłynąć na nas pozytywnie i pomóc stać się jeszcze lepszymi.

Czy grupa mistrzowska jest jeszcze w waszym zasięgu?
- To na pewno jeden z naszych celów na ten sezon. Wszyscy mamy go w głowach. Jeżeli nam się nie uda, uznamy to za porażę. Gra w dolnej ósemce jest ciężka, gdyż walczy się o uniknięcie degradacji, a to potrafi splątać nogi... Aż dwie drużyny żegnają się z Ekstraklasą, a podział punktów sprawia, że różnice między kolejnymi zespołami są minimalne. Dokładnie taki sam system rozgrywek jest w Serbii. Doskonale więc znam specyfikę takich lig. Grając w Metalacu, po sezonie zasadniczym znaleźliśmy się w dolnej ósemce, dlatego wiem jakie to trudne. Każdy punkt jest ważny, a kolejne spotkania przynoszą sporą presję. Dlatego chcemy zrobić wszystko, aby uniknąć gry w dolnej ósemce ligi.

Co myślisz o takim systemie rozgrywek?
- W Serbii dyskutują nad zmianą tego systemu... Moim zdaniem ma on swoje wady i zalety. Podoba mi się fakt, iż jest więcej meczów. Krótsze przerwy zimą i latem są dobre zarówno dla zawodników jak i kibiców. Mniej przekonuje mnie ten podział punktów. Uważam, że to trochę nie fair - im więcej zbierzesz oczek w rundzie zasadniczej, tym więcej ci potem odbierają. W ubiegłym sezonie po 30 kolejkach Red Star miał prawie 15 punktową przewagę, a w wyniku podziału do końca musiał walczyc o mistrzostwo. Osiągnął swój cel, ale było to o wiele trudniejsze.

Biuro Prasowe
GKS Piast SA