Podgórski: Nikogo się nie boimy, ale szacunek musi być

19
paź
Zapraszamy do przeczytania wywiadu z Tomaszem Podgórskim, który ukazał się w dzisiejszym wydaniu "Sportu".


•  Ostatnio z każdej strony spadają na pana pochwały. – Gdyby otrzymał powołanie do reprezentacji, nie zawiódłby. Gorszy od Kamila Grosickiego nie jest – takie słowa wypowiedział na naszych łamach Dariusz Dudek. Michał Probierz z kolei stwierdził, że jest pan w życiowej formie…

- Fajnie się to czytało, ale podchodzę do tego wszystkiego bardzo spokojnie. W Polsce bardzo szybko wynosi się kogoś na piedestał,  ale jeszcze szybciej z niego strąca. Poza tym za mną dopiero parę niezłych meczów. Wiem, że aby zasłużyć na coś więcej, muszę rozegrać na dobrym poziomie co najmniej jeden pełny sezon.

Pytania o kadrę z miejsca pan zbywa, a nie lepiej byłoby trochę odważniej upomnieć się
o swoje? Nic by pan na tym nie stracił, a mógłby sporo zyskać.


- Nie słowa się liczą, tylko to, co na boisku. A tak w ogóle… nie dajmy się więc zwariować. Kilka miesięcy temu grałem jeszcze w I lidze i nikt o mnie nie słyszał.

Ale takie wzmożone zainteresowanie mediów to dla pana żadna nowość.

- Kiedyś, w sumie dawno już temu, rzeczywiście trochę się o mnie mówiło, ale wiadomo, jak jest… Wystarczy, że młody chłopak kilka razy prosto kopnie piłkę, przy okazji wyjdzie mu jakaś asysta albo gol, i od razu pojawiają się ludzie, którzy krzyczą, żeby brać go do kadry.

•Dlaczego w pewnym momencie sprawy zaczęły się układać nie po pana myśli?

- Nie było tak, że zachłysnąłem się tym szumem. Raczej nie byłem po prostu jeszcze przygotowany do seniorskiej piłki. Teraz, po tych kilku latach, zdecydowanie lepiej potrafię już sobie pewne rzeczy w głowie poukładać.
 
 
I jest pan jak… trener Marcin Brosz. Niby w eksponowanej roli – w pana przypadku to funkcja kapitana zespołu – ale do mediów nie ciągnie…

- Trener często powtarza nam, byśmy podchodzili do nich z takim zdrowym dystansem. I myślę, że tak właśnie robię. Przed dziennikarzami się nie chowam, ale jednocześnie nie chciałbym, żeby było mnie pełno w gazetach.

• W porządku, zostawmy media. To jest pan w tej życiowej formie, jak powiedział Probierz?

- Na poziomie ekstraklasy lepiej niż teraz na pewno jeszcze nie grałem, ale też przecież ta moja wcześniejsza styczność z tą ligą to był tylko epizod. Teraz liczę, że uda mi się utrzymać taką dyspozycję na dłużej. O ile jeszcze jej nie poprawić…

• To, że idzie pan naprzód, pokazuje nawet statystyka… kartek. W I lidze musiał pan pauzować za dziesiąte napomnienie, a teraz nic. Ani jednej kartki w lidze, ani jednej
w Pucharze Polski.


-  Sam się zastanawiałem, skąd tyle tych kartek się wtedy wzięło. Myślę, że część z nich złapałem trochę pechowo, ale pozostałe – nie ma co ukrywać – to już był tylko efekt mojej głupoty.

• Pana znakiem rozpoznawczym pozostają więc głównie stałe fragmenty gry…

- Miło mi to słyszeć, ale chciałbym wreszcie do tej bramki z wolnego trafić, bo jak na razie, to jedynie poprzeczki obijam ( śmiech ). Sporo nad tymi strzałami pracuję, często – zazwyczaj
z Matejem Izvoltem – zostajemy po treningu i strzelamy. Trener musi nas nawet hamować, bo czasem przesadzamy, a kiedy odda się trzydzieści czy czterdzieści uderzeń, nogi dostają
w kość. Poza tym trener ma ustalony plan zajęć, a jak zostajemy jeszcze potrenować,
to zaburzamy mu mikrocykl ( śmiech ).

• Można by powiedzieć, że ostatnio największe „zaburzenie” w szatni spowodował Lech Poznań.

- Przyjąć „czwórkę” nigdy nie jest przyjemnie, ale nie ma się też czym podłamywać, bo tego,
co działo się w Poznaniu, wynik nie oddaje. Chociaż nie zmienia to faktu, że jak dzięki czterem zwycięstwom z rzędu znaleźliśmy się w takim małym niebie, tak meczem z Lechem zeszliśmy do małego piekiełka. Ale to dla nas dobra nauczka. Przekonaliśmy się, że w grze
z tak klasowym rywalem nie można się otworzyć aż tak bardzo jak zrobiliśmy to w drugiej połowie.
 
 
• Teraz na waszej drodze staje Widzew Łódź, niedawny lider. Jest się jednak kogo obawiać? Z gości wyraźnie zeszło powietrze…

- Nikogo się nie boimy, ale szacunek musi być. W Łodzi zebrali grupę ambitnych chłopaków, którzy potrafią grać w piłkę. Gdyby zaczęli od porażek, pewnie zakopaliby się w dole tabeli, ale wystartowali od wygranych i na tej euforii złapali całą serię dobrych wyników.
 
Rozmawiał
Kamil Kwaśniewski