Murawski: Droga, którą podążam okupiona była ciężką pracą
Obecnie, barw Piasta broni trzech rodowitych gliwiczan Tomasz Podgórski, Radosław Murawski i Wojciech Kędziora. "Muraś, najmłodszy z wymienionej trójki, już jako 16-latek podpisał kontrakt z niebiesko-czerwonymi, teraz, jako 19-letni zawodnik przebojem wdziera się do pierwszego składu. W rozmowie z nami, wychowanek niebiesko-czerwonych opowiada o tym, dlaczego piłka nożna jest najważniejszą częścią jego życia.
Wychowałeś się na gliwickim osiedlu Sikornik, czy tam zaczęła się Twoja przygoda z piłką?
Dokładnie tak. Już jako kilkuletni chłopiec wychodziłem na boisko, które znajdowało się blisko mojego domu, żeby pokopać piłkę z moimi kolegami. Sprawiało mi to wielką frajdę i dużo radości. W trakcie przerwy wakacyjnej przed pójściem do I klasy szkoły podstawowej, podjęliśmy – wspólnie z rodzicami – decyzję o zapisaniu mnie do grupy dziecięcej Piasta Gliwice. Wtedy jeszcze nie było podziału na roczniki, więc trafiłem do zespołu, gdzie trenowali chłopcy z roczników 91 i 90’. Dopiero w późniejszym czasie dołączyli do mnie rówieśnicy i młodsi zawodnicy.
Pojawiał się stres przed pierwszymi treningami?
Wchodziłem w nowe otoczenie, poznawałem nowych ludzi, więc było trochę niepewności, zwłaszcza, że przyszło mi ćwiczyć ze starszymi chłopakami, a w tym wieku ma to znaczenie, chociaż z perspektywy czasu uznaję, że był to dla mnie duży krok do przodku, który pozwolił mi się rozwinąć w tym okresie.
Gra ze starszymi zawodnikami, silniejszymi od Ciebie fizycznie nie sprawiała Ci trudności na boisku?
Zawsze byłem niski, skromnej postury i można powiedzieć, że na murawie „pełzałem” między nogami większych od siebie. Koledzy zawsze się śmiali i bali się mnie przepychać. W pewnym stopniu był to dla mnie problem, ale potrafiłem sobie z nim radzić.
Jak wspominasz trenera, który jako pierwszy uczył Cię piłkarskiego rzemiosła?
Był nim Lesław Dunajczyk. Wtedy, trenowaliśmy tylko na Sikorniku, jeszcze nie było sztucznej nawierzchni, z której obecnie można korzystać. Było to boisko przy dawnej szkole nr 19. Trener Dunajczyk był ważną postacią dla naszego klubu i zawsze będę o nim pamiętał. Trenując pod jego czujnym okiem podnosiłem swoje umiejętności i to zaprocentowało.
Pamiętasz szczególnie jakieś rady, nauki trenera Dunajczyka, którymi się kierowałeś w swojej karierze?
Nie chciałbym się rozwodzić nad pojedynczymi wskazówkami udzielanymi mi przez trenera, nie miałem jeszcze skończonych 7 lat, więc nie wszystko utkwiło mi dobrze w pamięci. To co, było mi przekazywane, starałem się przyjmować do siebie i wykonywać jak najlepiej potrafię.
Kiedy zdałeś sobie sprawę, że piłka nożna to będzie Twój zawód?
Od zawsze chciałem zostać profesjonalnym piłkarzem i robiłem wszystko, żeby to się udało. Wydaje mi się, że jestem na dobrej drodze i ten założony kiedyś cel uda się zrealizować.
Jako młody zawodnik musiałeś mieć swojego piłkarskiego idola, kto nim był?
Odpowiedź dla mnie jest bardzo prosta – Zinedine Zidane. Na nim się wzorowałem, dla mnie to piłkarz kompletny. Miał w sobie to „coś”, nie bał się dryblingu i potrafił brać ciężar gry na siebie. Dla mnie ten zawodnik może być traktowany jak autorytet w dyscyplinie, którą uprawiamy.
- W wieku 16 lat trafiłeś do I zespołu, tylko Ty, spośród Twoich rówieśników, zyskałeś uznanie sztabu trenerskiego?
Było to dla mnie naprawdę wielkie wyróżnienie. Nie jest łatwo przebić się do drużyny seniorskiej Piasta. Udało mi się tego dokonać i było to wspaniałe uczucie. Trener zaproponował mi występ w sparingu. Graliśmy wtedy w Kamieniu z Gwarkiem Ornontowice i pamiętam ten mecz doskonale do dziś. Po tej grze kontrolnej, Marcin Brosz powiedział mi, żebym zaczął uczęszczać na treningi i tak w zasadzie to wszystko zaczęło powoli się rozwijać.
Czułeś, że jest to szansa, której nie możesz zaprzepaścić?
Rzeczywiście, zdawałem sobie sprawę, że jest to moment, w którym mogę odskoczyć. Tak też się stało, ponieważ rozpoczęcie treningów z I drużyną okazało się wielkim krokiem do przodu.
A może kiedyś zostaniesz kapitanem?
Chciałbym bardzo wybiec kiedyś na boisko w roli kapitana klubu z Okrzei i to chyba jest jedno z marzeń każdego dzieciaka w Gliwicach. Dawniej oglądałem „Kaszę” w akcji, jak ciągnął wózek zwany Piastem, teraz mam przyjemność grać w jednym zespole z „Podgórem” i gdzieś pojawia się ta myśl, że w przyszłości może uda się założyć kapitańską opaskę.
Początki w ekipie niebiesko-czerwonych nie były łatwe, długo czekałeś na debiut…
Taka jest kolej rzeczy, ja zawsze wychodzę z założenia, że lepiej coś robić powoli i dokładnie niż śpieszyć się i zrobić coś źle. W moim przypadku wszystko się powoli rozwijało i sądzę, że wyszło mi to na dobre. Na każdym treningu dawałem z siebie wszystko, aż trener uznał, że jestem gotowy.
… i przyszedł dzień meczu z Olimpią Elbląg?
Mariusz Zganiacz i Rudolf Urban narzekali na urazy, więc pojawiło się zielone światełko dla mnie. Pamiętam, że podniosło mi się ciśnienie, zwłaszcza jak zobaczyłem tyle osób na trybunach. Starałem się jednak nie zwracać uwagi na kibiców, tylko na tym, co muszę zrobić na boisku. Czasami okrzyki fanów docierały do mnie, moja rodzina też znajdowała się na stadionie i towarzyszyła mi spora dawka adrenaliny. W końcu graliśmy przed własną publicznością, obserwowali mnie przecież ludzie, których bardzo dobrze znam. Na murawie spędziłem 45 minut i swój debiut mogłem uznać za udany, ale najważniejsze było to, że wygraliśmy.
Radosław Murawski podczas debiutu w meczu z Olimpią Elbląg
Kiedy wchodziłeś do drużyny, „Piastunkom” nie udało się wrócić do Ekstraklasy? Wierzyłeś, że tej sztuki dokonacie już w następnym sezonie?
Nie wybiegaliśmy tak daleko w przyszłość, skupiano się raczej na tym, z kim zagramy w następnej kolejce. Awansowaliśmy do Ekstraklasy i chwała wszystkim za to. W życiu trzeba stawiać sobie jak najwyżej poprzeczkę i tak było z naszą drużyną. Radość z awansu była ogromna.
Do Ekstraklasy trafiliście z pozycji lidera I-ligowej tabeli, zaliczając piorunujący finisz sezonu…
Ten awans był wielkim przeżyciem dla mnie jako zawodnika i gliwiczanina. Nie miałem może w tym wielkiego wkładu, ale każdy dołożył swoją cegiełkę do sukcesu, który wspólnie osiągnęliśmy. Kiedy cieszyliśmy się z kibicami na rynku, widząc ich uśmiechnięte twarze – dla takich chwil naprawdę warto żyć. Wtedy też wiedziałem, że tworzymy całość i wspólnie będziemy reprezentować Piasta w Ekstraklasie. Atmosfera wokół tego wszystkiego, co się działo, była nie do opisania.
W rundzie jesiennej sezonu 2012/13 częściej można było Cię zobaczyć w zespole Młodej Ekstraklasy…
Sytuacja przedstawiała się tak, a nie inaczej. Łapałem się do meczowej „18-tki”, ale nie grałem, dlatego też prosiłem trenera, żebym mógł grać w Młodej Ekstraklasie. Zależało mi na regularnych występach, bo one powodują, że się rozwijasz. Jeśli nie grasz, tkwisz w jednym miejscu.
Druga część sezonu przyniosła zmiany…
Zgadzam się, w rundzie rewanżowej udało mi się trochę zaistnieć i pojawiałem się na boiskach Ekstraklasy, co było dla mnie, jako zawodnika, bardzo ważne.
Mecz ze Śląskiem spowodował, że znalazłeś się na ustach wszystkich kibiców?
No tak, pamiętne spotkanie z wrocławianami… Moja pierwsza bramka w Ekstraklasie, cieszyła mnie bardzo, zwłaszcza, że wszedłem w końcówce i dała nam zwycięstwo. Wielkie wydarzenie dla mnie. Takich chwil się nie zapomina.
Radość po zdobyciu zwycięskiej bramki z zespołem Śląska Wrocław
Serce zabiło mocniej, kiedy cały stadion skandował Twoje nazwisko?
Jak na meczu jest obecnych 7 tys. widzów i w danym momencie – czy to przy trafieniu czy przeprowadzanej zmianie – wszyscy wykrzykują twoje nazwisko, oklaskują cię, jest to bodziec i motywacja do dalszej gry i ciężkiej pracy. Takie chwile właśnie powodują, że chce się uprawiać ten sport.
Nie obawiałeś się, że ten gol może Cię na jakiś czas zaszufladkować?
Po meczu ze Śląskiem wyjechałem od razu na kadrę, nie miałem nawet czasu, żeby odebrać gratulację np. od znajomych. W głowie miałem tylko mecz reprezentacji i nie myślałem o tym, co się wcześniej wydarzyło. Jedyne co mi o tym przypominało to facebook, gdzie sporo osób w tym czasie mnie „spamowało” (śmiech). Bardzo miłym uczuciem była natomiast wspólna radość z rodziną.
Radosław Murawski po meczu ze Śląskiem Wrocław
Trener Marcin Brosz w jednym z wywiadów, postawił Cię za wzór gliwickiej młodzieży?
To miła sprawa, że w odniesieniu do mojej osoby trener użył takich słów, ale nie mogę „podpalać” się zbytnio takimi wypowiedziami. Jestem młody, udało mi się i to nie tyle wzór, co kierunek jakim mogą podążać inni. A droga, którą podążam okupiona była ciężką pracą i o tym wszyscy powinni pamiętać. Trzeba zasuwać na każdym treningu, żeby coś osiągnąć.
Trener powiedział również, że wszyscy chcą Cię mieć w składzie w trakcie rozgrywania wewnętrznych gierek na treningach?
W szatni ten temat od razu został podłapany i był z tego niezły ubaw. Przed każdą gierką podchodzą do mnie koledzy i dają narzutkę w ich kolorze, żebym tylko z nimi wystąpił (śmiech). To oczywiście zabawna historia, ja z reguły staram się nie wychylać, mam w sobie dużo pokory i robię swoje. Moim celem jest wywalczenie sobie miejsca w podstawowej jedenastce, ale czy tak się stanie – czas pokaże.
Czym różni się klub z okresu, w którym podpisywałeś kontrakt od tego obecnego?
Przede wszystkim mamy nowy stadion i jest to chyba główna zmiana jak zaszła od tamtego czasu. Drużyna się dynamicznie rozwinęła, idziemy sukcesywnie do przodu. Rozwijamy się kompleksowo jako piłkarze i klub. Myślę, że w każdym kolejnym sezonie będziemy notować progres.
Biuro Prasowe
GKS "Piast" S.A.