Hebert: Poznałem ciemną stronę życia. Pomógł mi Bóg

09
lip
- Wiesz, mój ojciec był w młodości nieco szurnięty. Z tego co wiem - miał problemy z narkotykami, ciągle pakował się w kłopoty… Był nieobliczalny. Pewnego dnia chciał zabić mnie i mojego brata.

Herbi, na pewno chcesz o tym mówić?
- Nie mam z tym problemu. To się wydarzyło i tak wygląda prawda. 

Wiem o tym, ale mam na myśli, że przeczyta to wiele osób…
- Wiesz - choć dla mnie to trochę niezrozumiałe - wiele dzieciaków uważa nas za swoich idoli. Myślę, że powinni wiedzieć, że nie tylko oni mieli trudne życie. Że warto ciężko pracować, nie poddawać się i każdego dnia walczyć o swoje marzenia… Wiesz, każdy ma swoje demony. Ważne, aby je przegonić i wybrać odpowiednią drogę. Moja historia wygląda tak, jak ją opisałem. Może komuś ona pomoże... - mówi Hebert, który podczas zgrupowania Piasta w Telki opowiedział nam historię swojego życia.
_____________________________

Musimy zacząć tę rozmowę od przewrotnego pytania. Czy ty jesteś Brazylijczykiem?

- Dlaczego pytasz? (śmiech)
 
Odpowiedz proszę. Jesteś Brazylijczykiem?
- Moja mama pochodzi z plemienia Indian, którzy są rdzennymi mieszkańcami Brazylii… więc tak. Jestem Brazylijczykiem. W moich żyłach płynie krew ludzi, którzy mieszkali w dżungli. Do czego zmierzasz?
 
Do tego, że nie zachowujesz się jak stereotypowy Brazylijczyk. Nie lubisz imprez i zabawy. Jesteś cichy, spokojny, zdystansowany…
- Jeśli spojrzysz na mnie w ten sposób… to chyba nie jestem Brazylijczykiem (śmiech). Wiem, że jestem nieco inny niż moi rodacy. Mam inne zainteresowania, oczekuję od życia innych rzeczy. Na przykład wolę pojechać z żoną w jakieś spokojne miejsce, spędzić miło czas, porozmawiać… niż wyjść na dyskotekę. Wolę napić się soku niż piwa (śmiech). 
 
Członkowie Twojej rodziny są do Ciebie podobni. Macie podobne temperamenty?
- Nie, oni raczej są tymi „stereotypowymi” Brazylijczykami (śmiech). Wiesz, mój ojciec był w młodości nieco szurnięty. Z tego co wiem - miał problemy z narkotykami, ciągle pakował się w kłopoty… Był nieobliczalny. Pewnego dnia chciał zabić mnie i mojego brata. 
 


Słucham?!
- My byliśmy wtedy małymi dziećmi. Ja nie pamiętam tej sytuacji, ale rodzina mi opowiadała. Mój dziadek nas obronił. Później - gdy miałem cztery lata - ojciec nas opuścił. Bez żadnego słowa. Wrócił po jedenastu albo dwunastu latach jako obca dla mnie osoba. Następnego dnia znowu go już nie było… Z kolei moja mama ma problem z alkoholem. Poznałem ciemną stronę życia i dostałem do ręki wiele argumentów, aby nienawidzić używek, alkoholu… Ale do czego zmierzam - w mojej rodzinie zdarzały się historie, które uświadomiły mi, że nie chcę podążać tą drogą. Że muszę dokonywać innych wyborów. Pewnie dlatego jestem, jaki jestem. Oczywiście, to też nie jest tak, że nigdzie nie wychodzę ze znajomymi. Mam przyjaciół, lubię z nimi spędzać czas. Lubię się bawić. Alkohol też jest dla ludzi. Ale w małych ilościach. 
 
Opowiadasz bardzo mocną historię. Ty wyciągnąłeś wnioski z trudnego dzieciństwa, a co z Twoimi braćmi? 
- Cóż… 
 
Masz dwóch braci, obaj są od ciebie młodsi, prawda?
- Tak. Wiesz, jeden z nich ma żonę. Założył rodzinę, normalnie pracuje… ale drugi - ten najmłodszy - siedzi w więzieniu. Po raz trzeci. Sam widzisz… Nie powiem, że to normalne. Nie chcę go usprawiedliwiać, ale takie historie w Brazylii po prostu się zdarzają. Czy zachowują się tak jak ja? Sam sobie odpowiedz. 
 
Jak się żyje w Brazylii? Ciężko?
- Jest inaczej. Nie masz tego wsparcia społeczeństwa. Żyjesz w innym świecie, bardziej zamkniętym. Nie wiesz tyle o świecie - co ludzie w Europie - twój umysł jest także mnie otwarty. Można powiedzieć, że w Brazylii jest trudniej… choć ja miałem ogromne szczęście. Dzięki piłce otrzymałem szansę na inne życie. Żyję teraz w Polsce, a podróżuje po Europie. Poznaje różnych ludzi, ich kulturę. Jestem szczęśliwy i dumny, wiesz? 
 
Twoja rodzina została w Brazylii.
- Staram się im pomagać na różne sposoby, nie tylko finansowo. Wiesz, z pieniędzmi jest problem. One czasami mogą pomóc, ale równie dobrze mogą zniszczyć człowieka… Dużo z nimi rozmawiam, chcę żeby wiedzieli, że mają moje wsparcie. Mamy dużą rodzinę, wielu przyjaciół. Oparciem są moi wujowie, no i mój dziadek… To on jest prawdziwą głową rodziny, to on nas chronił. Dzięki tym ludziom moja rodzina nie jest tam sama.
 
- Do tego co powiedziałem o swojej rodzinie, chciałbym jeszcze coś dodać.
 
Tak?
- Chcę powiedzieć, że w mojej rodzinie jest wiele osób, które stanowią dla mnie wzór. O których mogę powiedzieć: „chcę być taki jak oni”. To ważne, aby ten obraz, który zarysowałem, był pełny. Ludzie są różni. Tak jest wszędzie. 
 
Opowiedz coś jeszcze o Brazylii. Pochodzisz z Rio de Janeiro, tak?
- Pochodzę z Rio de Janeiro, ale nie miasta. Z Rio - stanu. Miasto znajduje się około godziny drogi od mojego domu. Mieszkałem w małej miejscowości o nazwie Barra Mansa. To znaczy małej, jak na brazylijskie standardy. Wielkością można je porównać do Gliwic. 
 
I tam zaczęła się twoja przygoda z piłką?
- Tak. Długa droga… Zaczęło się niewinnie. Moi bracia oraz kuzyni postanowili pewnego dnia wybrać się na trening lokalnej drużyny. Namówili mnie. Skończyło się jednak tak, że oni go opuścili, a ja zostałem. To nie były jednak profesjonalne treningi. Nazwałbym je amatorskimi, albo półprofesjonalnymi. Dopiero w wieku 14 lat trafiłem do drużyny, która nazywa się Volta Redonda. To mój pierwszy profesjonalny klub. Tam zacząłem grać i stamtąd - choć nieco pokrętną drogą - finalnie trafiłem do Vasco da Gama. W Volcie grałem jakieś cztery lata. Do Vasco trafiłem w wieku 19 lat. 
 
To prawda co w Polsce wiemy o Brazylii i piłce nożnej? Mam na myśli, że futbol jest tam religią, że każdy dzieciak kopie piłkę. Wszędzie. Na plaży, ulicy, a nie tylko na boisku.
- Tak, to prawda. Nawet teraz - w czasach internetu - pierwszym prezentem dla dziecka jest piłka. Wszyscy w Brazylii grają w piłkę. Musiałbyś to zobaczyć, to czyste szaleństwo. 


 
Trudno w to uwierzyć. Polsce mamy mnóstwo boisk, tartany, orliki, trawiaste albo zwykłe - pod blokiem. One często stoją opustoszałe.
- Wiesz, w Brazylii jest ciężko o boisko… więc gramy wszędzie, gdzie się da: na ulicy, na plaży, na opuszczonym placu. Dla dzieciaków z Brazylii to byłoby idealne miejsce do gry w piłkę (Hebert wskazuje hotelowy korytarz, w którym prowadziliśmy rozmowę - dop. piast-gliwice.eu). Moglibyśmy zagrać tutaj, szybko ustawilibyśmy coś, co stanowiłoby za bramki i moglibyśmy zaczynać. Nie żartuję, to takie proste. 
 
I nie ma problemu. Nic więcej poza piłką nie potrzebujemy, ani boiska, ani butów, prawda? 
- Dokładnie. Dzieciaki w Brazylii grają w piłkę na boso. Wiesz ile razy zdarłem sobie skórę albo uszkodziłem palec przez grę na ulicy? (śmiech). Ale nigdy się tym nie przejmowałem. Dla nas to było normalne. To było… zabawne. Powiem ci, że czasami nawet za tym tęsknie. Wtedy najważniejsza była radość z gry w piłkę. Tylko tyle i aż tyle.
 
Kiedy po raz pierwszy ubrałeś piłkarskie buty?
- Miałem jakieś 12 lat. Do tego czasu zawsze grałem na boso. Ale kiedy założyłem je po raz pierwszy… poczułem się bardzo dziwnie. Pomyślałem sobie, że nie dam rady w nich grać, że wcale ich nie chcę (śmiech). 
 
Może nie powinienem o to pytać, ale muszę: nie miałeś butów, bo twoja rodzina nie miała pieniędzy na taki zakup? 
- Nie mam problemu, aby o tym mówić. Moja rodzina nie miała pieniędzy, żeby kupić mi buty do gry w piłkę. Wiesz, mój dom zawsze był pełen ludzi. Dużo ludzi, to dużo potrzeb… i wiele osób do wykarmienia. Buty to luksus, na który nie mogliśmy sobie pozwolić, bo za te pieniądze trzeba było kupić jedzenie. Jednak gdy zaczynałem wchodzić w profesjonalny futbol, otrzymałem te buty. Bardzo wspierał mnie mój dziadek. Dawał mi tyle, ile mógł. Może dla niektórych byłoby to mało, ale ja uważam, że miałem wszystko, co było mi potrzebne. 
 
Jesteś jedyną osobą w twojej rodzinie, która zajęła się profesjonalnym uprawianiem piłki nożnej?
- Był jeszcze mój brat, ale szybko rzucił futbol i znalazł stałą pracę. Jestem jedynym piłkarzem w swojej rodzinie. Wiesz, gdyby nie mój dziadek, też musiałbym iść do pracy. Na samym początku swojej kariery nie otrzymywałem pieniędzy z klubu. Ale wspierał mnie dziadek. To on dawał mi pieniądze na dojazdy na treningi, kupował buty. To dzięki niemu jestem teraz w tym miejscu, w którym jestem. 
 
Powiedziałeś o swoim pierwszym klubie, tym w którym zaczynałeś. Ale pierwszą, w pełni profesjonalną drużyną, z którą się związałeś, było Vasco da Gama. Jak tam trafiłeś?
- Z Volty na krótko trafiłem do Sao Paulo. Tam grałem w kilku drużynach, ale w końcu wróciłem do swojego miasta. Usłyszałem o możliwości odbycia testów w Vasco da Gama i pojechałem na nie. Trenerzy dosyć szybko zaproponowali mi pozostanie i treningi w klubie. 
 
Vasco to wielki klub. Jak wygląda w nim szkolenie młodzieży?
- Trenuje tam bardzo wielu młodych chłopaków. Bardzo dużo… W czasach, gdy ja tam trenowałem, szkolenie i warunki dla zawodników nie były idealne, ale mieliśmy wszystko, czego potrzebuje młody zawodnik do treningów. Chodziliśmy do szkoły, mieliśmy gdzie mieszkać i co jeść. Trenowaliśmy codziennie, klub dbał o nasze zdrowie. Ja nie narzekałem. Będąc w Vasco skończyłem liceum i zacząłem profesjonalnie uprawiać futbol. 
 
Twoja historia wydaje mi się niewiarygodna. Mieszkałeś z kolegami z boiska w internacie. Byliście młodzi, pełni energii, chęci zabawy… a ty odrzucałeś wszystkie pokusy i skupiałeś się tylko na futbolu.
- To naturalne, że chłopcy w młodym wieku chcą wychodzić dyskoteki, poznawać dziewczyny, bawić się. Moi koledzy to robili. Ja sam miałem wiele okazji, aby wyjść wieczorem, zamiast iść spać. Ale rano był trening. Dla mnie zawsze najważniejsza była piłka. Nigdy bym jej nie odrzucił z powodu jednej nocy na imprezie…
 
Koledzy nie mieli ci za złe, że nie zachowujesz się tak jak oni? Nie czułeś się wśród nich obco?
- Nie. My mieliśmy dobre relacje. To nie tak, że ja nie znajdywałem czasu na zabawę i tylko pracowałem. Nie można myśleć tylko o pracy. Trzeba również znaleźć czas na relaks. Ale to ważne, aby wiedzieć kiedy skupić się na treningach, a kiedy można trochę odpocząć. Ja wybrałem swoją drogę i trzymałem się jej. Jasne, czasami było mi trudno, czułem się samotny… ale wtedy zwracałem się do Boga. Modliłem się, rozmawiałem z Nim i od razu czułem się lepiej. Czując, ze On jest przy mnie, nie potrzebowałem nikogo więcej. 
 
Co stało się z kolegami z internatu, którzy nie potrafili oddzielić czasu na pracę od czasu na zabawę?
- Wielu z tych, z którymi zaczynałem, przepadło. Nie grają już w piłkę. Z większością nie mam kontaktu… Choć z jednym kolegą z tamtych czasów rozmawiałem ostatnio. Powiedziałem mu, że gram teraz w Polsce, że stoję przed szansą występów w europejskich pucharach. Był w szoku. Pogratulował mi, a następnie przyznał, że nie przypuszczał, że zajdę tak daleko. A to nie koniec - ja wciąż pnę się do góry. Wciąż się rozwijam.
 
Ten kolega zasugerował, że byli w twojej grupie wiekowej zawodnicy lepsi od ciebie, o większym potencjale?
- Tak. I wiesz co? On miał rację. Było wielu naprawdę świetnych zawodników. Dużo, dużo lepszych ode mnie. Ale to ja wybrałem dobrą drogę. Słuszną drogę. Bóg mi w tym pomógł. 
 
Często wspominasz o Bogu, otwarcie mówisz o swojej wierze. W którym momencie tak mocno zbliżyłeś się do Jezusa?
- To trudne pytanie. Wiesz, moja babcia była bardzo wierzącą osobą. Chodziła do kościoła kilka razy w tygodniu… a ja tego nie lubiłem. Pamiętam taki okres w swoim życiu. Ona jednak zawsze powtarzała, że religia jest bardzo ważna. To ona nauczyła mnie co to jest wiara, że dzięki niej człowiek jest silniejszy. Babcia poznała mnie z Jezusem i mogę śmiało powiedzieć, że w dużym stopniu ukształtowała moją osobowość. Nie wiem kiedy dokładnie przyszedł taki moment, że zacząłem tak bardzo ufać Bogu… ale na pewno byłem wtedy jeszcze dzieckiem. Nieco bardziej świadomym, ale wciąż dzieckiem. 
 
Na czym polega twoje zaufanie do Boga?
- Wiesz, w życiu są różne momenty. Zdarzają się chwile trudne, gdy potrzebujesz pomocy… ale są też piękne, gdy jesteś na szczycie. Osiągasz sukces, masz pieniądze, wszystko. Ważne, aby w tych dobrych i złych chwilach nie czuć w środku „pustki”. Ja jej nie czuję, wiem że zawsze mam ze sobą Boga. Gdyby Go nie było, nie wiem co by się ze mną stało. Na pewno nie byłbym teraz w tym miejscu. 
 
Często się modlisz, prawda?
- Bardzo często. Czasami leżę w łóżku i z Nim rozmawiam. Proszę o przebaczenie za złe zachowania albo nieodpowiednie myśli. Nie narzucam sobie, żeby modlić się kilka razy dziennie. Robię to, gdy czuję potrzebę.
 
O co się modlisz?
- Wiesz, ja nigdy nie modlę się o sukces, pieniądze czy o to, żeby być najlepszym. Nigdy. Ja mam świadomość, że będę najlepszy, gdy będę ciężko pracował. Bez pracy, to się nie zdarzy. Ale mój sukces zależy tylko ode mnie. Jaka jest rola Boga w tym wszystkim? Tym, że gdy czuję się gorzej, to On dodaje mi siły, motywacji. Daje mi wewnętrzny spokój. Lubię mu również dziękować za dobre chwile. 
 
Modlisz się również przed meczem. W szatni - przed samym wyjściem do tunelu - oraz na boisku, jeszcze przed pierwszym gwizdkiem sędziego. 
- Wiesz, mecz rządzi się swoimi prawami, czasami bywa naprawdę ostro, nawet brutalnie. Jednak nigdy nie przeszło mi przez myśl, że chciałbym komuś zrobić krzywdę. Zdaję sobie sprawę, że momentami również fauluje, gram bardzo twardo i to może boleć. Robię to jednak, bo to moja praca… i wiesz co? Lubię taką grę. Ale tak jak powiedziałem - chcę aby było „czysto”, bez brutalności i chamstwa. Boga proszę, aby każdy zawodnik zszedł z boiska zdrowy i bez kontuzji.


 
To jak podajesz komuś rękę albo przybijasz sobie piątkę z rywalem po ostrzejszym wejściu jest pewnie dobrze znanym obrazkiem kibicom Piasta.
- O to w tym wszystkim chodzi. Grać twardo, ale fair. Staram się tak zachowywać i chyba mi wychodzi. Jak na obrońcę, nie łapię chyba aż tak dużo kartek, prawda? 
 
To prawda. Zmieńmy trochę temat. Bardzo ważna w Twoim życiu jest również Twoja żona. Gdzie ją poznałeś?
- Z Jessicą poznaliśmy się przez internet, gdy byłem w Portugalii. Rozmawialiśmy ze sobą przez jakieś dziewięć miesięcy i dopiero po tym czasie spotkaliśmy się po raz pierwszy. To było niesamowite. Przez ten czas ona była ze mną tylko przez internet. Wspierała mnie w naprawdę trudnym dla mnie czasie, gdy zmarła moja babcia, ja grałem w piątej lidze w Portugalii, nie szło mi… i czułem się źle. Ale ona przy mnie była. Po zakończonym sezonie wróciłem do Brazylii i pojechałem się z nią spotkać. Poznałem jej rodziców… i po kilku dniach poprosiłem ją o rękę. Moja rodzina, gdy o tym usłyszała, to pytała się mnie czy oszalałem (śmiech). Mówili, że przecież wcześniej nie widziałem jej na oczy... Ale ja byłem pewny. Poczułem, że to ta kobieta. Jessica powiedziała tak… i cóż - jesteśmy razem już cztery lata. Teraz jej rodzina jest mi tak bliska jak moja własna. 
 
Macie chyba podobne charaktery. Ona również jest bardzo spokojna, uśmiechnięta, miła.
- Dokładnie tak. I również jest bardzo wierząca. Ma bardzo poukładaną hierarchę wartości. Jej priorytetami są rodzina, zdrowie i miłość, a nie pieniądze czy wygodne życie. To dla mnie ważne. Jesteśmy razem szczęśliwi. Jest idealnie. Myślę, że wiedziemy razem dobre życie. 
 
Powiedziałeś, że Jessica pomogła ci w trudnym momencie twojej kariery, gdy grałeś w niższych ligach w Portugalii. Opowiedz o tym okresie w twojej karierze.
- Vasco da Gama to nie klub tylko w Brazylii. Oni mają - jakby to powiedzieć… filie w różnych krajach. Również w Portugalii. Razem z czterema innymi zawodnikami trafiłem więc do Vasco da Gama w Portugalii (dokładna nazwa klubu, o którym mówi Hebert brzmi „Vasco da Gama Atlético Clube” - dop. piast-gliwice.eu). Występowaliśmy w piątej lidze. Graliśmy na naprawdę tragicznych boiskach, na których czasami nie było nawet trawy. To nie był zbyt udany okres w mojej karierze. Z tą drużyną miałem walczyć o awans do wyższej ligi, ale nie powiodło się nam. Spędziłem tam półtorej roku… i zostałem bez kontraktu. Stałem się zawodnikiem z Brazylii, który nie potrafił wywalczyć ze swoją drużyną awansu do czwartej ligi... Wróciłem do domu i spędziłem tam jakieś dwa miesiące. Na szczęście znajomy agent znalazł kluby, które się mną zainteresowały. 
 
I tak trafiłeś do Trofense?
- Wcześniej doszedłem do porozumienia z jednym klubem… ale jeszcze tego samego dnia trafiłem na testy do Trofense. Gdy na nie pojechałem, czułem się naładowany energią. Wiedziałem, że gdyby mi nie poszło, mam zapewnioną już jedną opcję. Pokazałem się z dobrej strony. Już po dziesięciu minutach testów trener powiedział: „chcę tego zawodnika”. Rozpoczęły się negocjacje, ale nie były one łatwe. Przedstawiciele klubu przekazali sztabowi szkoleniowemu, że nie ma środków na zatrudnienie mnie. Trener jednak mocno się postawił i w pewnym momencie powiedział, że jeśli ma to się skończyć tak, że on zapłaci za mnie ze swoich pieniędzy, to on to zrobi. Klub się ugiął. W ten sposób stałem się zawodnikiem drużyny grającej na zapleczu portugalskiej ekstraklasy… i już cztery dni po testach zagrałem w pierwszym meczu ligowym Trofense. Wygraliśmy, ja zagrałem dobry mecz. To było szaleństwo. 
 
Tam spędziłeś cały sezon. Bardzo udany; w większości spotkań zagrałeś w pierwszym składzie, strzeliłeś również dwa gole.
- Tak, to prawda. Pewnie dlatego po sezonie zgłosiła się do mnie Braga. Wiem, że ich skauci obserwowali mnie już po pół roku w Trofense. Sporting był zdecydowany, powiedzieli że chcą ze mną podpisać kontrakt… nie mogłem odmówić. To jeden z czterech największych klubów w Portugalii. Teraz gdy na to patrzę, to uświadamiam sobie jak zmieniło się moje życie. Jednego dnia grałem w V lidze… a rok później byłem już w dużym klubie, jakim jest SC Braga.
 
Tam grałeś głównie w drugiej drużynie, choć udało ci się zadebiutować również w portugalskiej ekstraklasie.
- Wiesz, ja podpisałem tam kontrakt, aby grać w drugiej drużynie, choć cały trenowałem z pierwszą. Przygotowania do sezonu również odbyłem z pierwszą drużyną, grałem w niektórych sparingach. Pod koniec okresu przygotowawczego złapałem małą kontuzję, która być może trochę skomplikowała moją sytuację… ale fakt, dwukrotnie zagrałem w portugalskiej ekstraklasie. Raz z ławki, raz w pierwszym składzie. To był dobry okres w mojej karierze. Bardzo dużo się nauczyłem. Trenowałem m.in. z takimi zawodnikami jak Eduardo, który teraz broni w Dynamie Zagrzeb czy Eder, który teraz dotarł z reprezentacją Portugalii do finału Euro 2016. Mogę powiedzieć, że w pół roku rozwinąłem się bardziej niż przez całe moje dotychczasowe życie.
 
Jakbyś porównał portugalską ekstraklasę z polską?
- Są dużo inne. W Polsce jest dużo więcej fizycznej walki. Gra kontaktowa to tutaj codzienność. W Portugalii gra jest nieco szybsza i bardziej techniczna. Poziom sportowy? Poza największymi portugalskimi klubami - które są chyba poza zasięgiem - jest podobny do tego w Polsce.
 
A jak znalazłeś się w Polsce i Piaście?
- Piast się zgłosił po mnie. Na początku Braga nie chciała mnie puścić. Słyszałem, że w grę nie wchodziła nawet opcja wypożyczenia… ale to się zmieniło. Piast mnie mocno chciał i działacze byli mocno zdeterminowani. W końcu włodarze Sportingu powiedzieli: „Ok, Hebert masz opcję wypożyczenia. Będziesz grał w lepszej lidze niż nasza druga drużyna. Masz szansę się rozwinąć”. Postanowiłem spróbować.
 
Nie bałeś się przenosin do Polski?
- Bałem się. Po angielsku mówiłem słabo… o Polsce wiedziałem naprawdę niewiele. Przykro mi to mówić, ale do pewnego momentu moja wiedza o świecie ograniczała się do Brazylii i Portugalii.
 
Co wiedziałeś o Polsce?
- Wiedziałem, że papież był Polakiem. Jan Paweł II był bardzo znaną osobą w Brazylii. Kochaliśmy go. Wiesz, Brazylia to największy katolicki kraj na świecie.
 
Tak, wiem. W Polsce odsetek jest jednak największy odsetek katolików wśród obywateli - jest ich ponad 90 procent.
- Pod tym względem Polska jest podobna do Brazylii. Nie pozostawało to dla mnie bez znaczenia, gdy zacząłem szukać informacji o Polsce.
 
Coś jeszcze?
- (Hebert się zamyśla - dop. piast-gliwice.eu)… Widziałem o tym, że w Polsce zlokalizowane były nazistowskie obozy zagłady. W szkole uczyliśmy się o Auschwitz. Nauczyciele powtarzali nam, że każdy musi posiadać wiedzę na ten temat… uczyłem się więc o obozach śmierci, ale nigdy bym nie pomyślał, że za kilkanaście lat pojadę do Polski i na własne oczy zobaczę obóz w Oświęcimiu. Powiem ci, że to, co tam zobaczyłem… Bardzo mną wstrząsnęło. To było bardzo trudne doświadczenie.
 
Wybrałeś się tam w wolnym czasie?
- Tak, gdy dowiedziałem się, że to nie tak daleko, od razu postanowiłem tam pojechać.
 
Rozumiem. Wróćmy jednak do rozmowy na temat futbolu. Piaście było wówczas kilku obcokrajowców z Hiszpanii i Portugalii. Zapewne przez to proces aklimatyzacyjny przebiegł łatwiej.
- Tak w Piaście byli wtedy Ruben, Badii… i Rabiola. Oni mi pomogli. Dzięki nim moje wejście do szatni było łatwiejsze.
 
Rabiola? Wspominam go jako napastnika, który na treningach strzelał niemożliwe bramki, a w Ekstraklasie - pomimo naprawdę wielu sytuacji, do których dochodził - nie potrafił trafić do siatki...
- Tak było. Wiesz, Rabiola to naprawdę świetny zawodnik. W Polsce nie potrafił się jednak przełamać. Grałem przeciwko niemu w Portugalii. Było ciężko, on naprawdę ma talent.
 
A jak wyglądała kwestia twojej komunikacji z resztą drużyny? Kiedy nauczyłeś się angielskiego? Teraz mówisz w tym języku bardzo dobrze.
- Angielskiego zacząłem się uczyć jeszcze w Portugalii. Tam trwało to jednak jakieś dwa miesiące. Starałem się także uczyć w Polsce, ale przede wszystkim postanowiłem cały czas mówić w tym języku. Porozumiewałem się nim w szatni Piasta i z każdym dniem mój angielski się poprawiał.
 
Twoja pierwsza przygoda z Piastem nie była do końca udana. Zagrałeś w dwóch spotkaniach rundy rewanżowej, a później przypałętała się do ciebie kontuzja. Wróciłeś na rundę finałową i dopiero wtedy pokazałeś się z dobrej strony. Kiedy odchodziłeś, kibice bardzo żałowali.
- Wróciłem do Bragi, gdyż skończył się okres wypożyczenia. Już wtedy zastanawiałem się czy nie mógłbym wrócić do Gliwic. Tak jak powiedziałeś - ta końcówka sezonu w Piaście była dla mnie udana. Zaaklimatyzowałem się w mieście, poznałem ludzi… i przede wszystkim grałem. Mecze w polskiej Ekstraklasie - z powodu atmosfery - to dla mnie coś wyjątkowego. Uwielbiałem spotkania w domu, gdy słyszałem doping naszych kibiców. Muszę przyznać, że gdy wróciłem do Bragi, to po cichu czekałem na kontakt z Gliwic. Zaczęło mi brakować Okrzei. Czekałem więc…
 
Piast w końcu się jednak po ciebie zgłosił. Porozumiał się z Bragą i mogłeś podpisać kontrakt z Niebiesko-Czerwonymi.
- Wiem, że Piast mnie kupił, choć negocjacje trwały długo. Podejrzewam, że nie były łatwe.
 
To tylko pokazuje jak klubowi na tobie zależało.
- Kiedy mój agent do mnie zadzwonił z informacją, że wracam do Piasta, powiedziałem tylko „Wreszcie!”. Ja byłem pewny. Chciałem wrócić do Gliwic i grać dla Piasta.
 
Wtedy powiedziałeś do Jessiki, że przenosicie się do Gliwic?
- Nie. Ona była ze mną już za pierwszym razem, gdy trafiłem do Piasta. Ona też już znała Gliwice. Wiesz, ona nie opuszczała mnie nawet na moment od czasów Trofense. Była zawsze ze mną. Ta kobieta zawsze jest u mego boku.
 
Zatem to również dzięki niej twój pierwszy przyjazd do Gliwic nie był taki trudny.
- Dokładnie tak. Wiesz, my ze sobą mamy naprawdę niezwykłą relację. Jesteśmy nierozłączni. Odkąd się poznaliśmy, w moim życiu wszystko się udaje. Przeszedłem drogę z V ligi w Portugalii do zdobycia wicemistrzostwa Polski. Zanim poznałem Jessicę, byłem piłkarzem-amatorem. Gdy ją poznałem, oświadczyłem się i wzięliśmy ślub… wszystko wskoczyło na odpowiednie tory.
 
Wychodzi na to, że Jessica zna się na piłce, skoro z amatora awansowałeś na profesjonalistę i wicemistrza Polski.
- Oj zna i jej wiedza bardzo mi pomaga. Jest bardzo surowa w swoich ocenach. Mówi mi wprost, gdy zagrałem słabo, wytyka mi błędy… ale zaraz później motywuje do dalszej pracy. Wiesz, ja nie jestem gościem, który lubi dużo gadać. Ale z Jessicą mam inaczej, z nią potrafię rozmawiać godzinami. Bardzo dobrze się rozumiemy.
 

Wspomniałeś o motywacji do pracy. Z tego co obserwujemy, nie brakuje ci jej. Szczególnie jeśli chodzi o pracę w siłowni… Trener Necek żartował ostatnio, że czasami trzeba cię z niej wyganiać siłą.
- Wiesz, wracając do Piasta, miałem jasno określony cel. Skupiam się na swoim rozwoju, aby dawać jak najwięcej drużynie. Staram się to robić cały czas. Jeśli chodzi o siłownię… to prawda. Czasami odbija mi na jej punkcie i faktycznie muszą mnie pilnować (śmiech). A tak serio - ja po prostu to lubię. Lubię się zmęczyć, bo wiem, że grając w Polsce muszę być silny, bo gram przeciwko twardym napastnikom. Siłownia mi w tym pomaga. Ale wiem też, że muszę mieć dynamikę i szybkość na odpowiednim poziomie. Kiedy trener mówi mi: „spokojnie z tymi ciężarami, już wystarczy…”, to odpuszczam (śmiech). Ale ciężkie treningi bardzo lubię. To dla mnie przyjemne kłaść się do łóżka i czuć się zmęczonym czy nawet wyczerpanym. Dlatego też w domu zawsze wykonuje jeszcze dodatkowe ćwiczenia. Nawet nie siłowe, ale samo rozciąganie czy rolowanie.
 
Kolejnym żartem, który słyszy się na twój temat, to hasło, że ciebie lepiej ubierać niż karmić…
- Tak, trener Wilk mi to powtarza (śmiech). Wiesz, potrzebuję dużo kalorii, bo dużo spalam. Jestem sportowcem. Muszę odpowiednio się odżywiać, dbać o swoje ciało. Może i jem dużo, ale zdrowo (śmiech).
 
Jeśli chodzi o sylwetkę, jesteś najwyższym i najlepiej zbudowanym piłkarzem Piasta. Jak to jest, że kupiłeś sobie małego słodkiego pieska, którego na dodatek nazywasz swoją „bestią”?
- On ma na imię Snow, ale faktycznie nazywam go „bestią” (śmiech). To pies rasy West Highland white terrier, niewielki ale charakterny! Moja żona od dłuższego czasu męczyła mnie o psa i pewnego dnia, gdy spacerowaliśmy z Jessicą zobaczyliśmy ślicznego "westiego". Powiedziałem żonie, że jest ładny… i ona już podjęła decyzję (śmiech). Powiedziała, że będzie się miała kim zajmować podczas moich wyjazdów na mecze i nie będzie się czuła samotna. Nie potrafiłem jej odmówić. Wiesz, na razie Jessica zajmuje się psiakiem, ale myślimy o założeniu rodziny. Chcielibyśmy niedługo mieć dzieci.
 
Gdzie chcecie osiąść po zakończeniu twojej kariery. Myślicie o powrocie do Brazylii czy jednak opcja pozostania w Europie bardziej do was przemawia?
- Wahamy się. W Brazylii jest nasz dom, ale nie będę ukrywał, że podoba mi się życie w Polsce i w Europie. Tutaj wiedziemy naprawdę szczęśliwe życie. Tutaj jest spokojnie, możemy swobodnie spacerować po mieście. O brazylijskich miastach nie można powiedzieć, że są do końca bezpieczne… Poza tym przyszłość, jaką możemy zagwarantować swoim dzieciom, lepsza wydaje się w Europie. Ale mamy jeszcze czas, aby się nad tym zastanowić.
 
Często w tej rozmowie opowiadasz o spokoju i o tym jak ważny jest dla ciebie. Powiedz, jak ty się odnajdujesz w szatni Piasta, która tętni muzyką disco-polo i którą swoją energią roznoszą tacy pozytywni wariaci jak Gerard Badia czy Mateusz Mak?
- Nie mam z tym problemu. Lubię ich żarty i kawały. To buduje atmosferę w szatni. Ja bardzo dobrze się czuję w naszej drużynie. To przyjaźnie, które przenoszą się także poza boisko. Odwiedzamy się nawzajem razem ze swoimi żonami. Jadamy razem posiłki, spędzamy wspólnie czas. Ostatnio ugotowałem im obiad.
 
Taki typowo brazylijski? Jak im smakował?
- Tak, brazylijski. Czy im smakował? Ja bym powiedział, że było dobre, ale musiałbyś ich spytać (śmiech). Ale tak jak mówię - spędzamy ze sobą mnóstwo fajnego czasu.
 
Ok, a co z tym disco-polo?
- Disco polo? Człowieku… (śmiech). Na początku było super. Teraz jest trochę ciężej (śmiech).
 
Dlaczego?
- Bo cały czas w szatni słychać disco-polo… cały czas disco-polo i disco-polo… (Hebert zaczyna śpiewać: „Ty jesteś ruda…”  - dop. piast-gliwice.eu) Wiesz, ja nie do końca rozumiem język polski, ale wydaje mi się, że znam wszystkie teksty tych piosenek (śmiech). Ale tak na poważnie, przed meczami leci różna muzyka. Polski hip-hop, muzyka filmowa, amerykański rap… różna, naprawdę różna. Ale przed treningami czy po meczach - głównie disco-polo (śmiech).
 
Ale to chyba dobrze, że w szatni leci tak dużo disco-polo. Szczególnie, że ta muzyka kojarzy nam się głównie z zabawą po wygranych meczach.
- Tak, to prawda. Disco-polo to zabawna i radosna muzyka, która kojarzy mi się z momentami, w których wszyscy są szczęśliwi, żartują i tańczą. Po wygranych meczach wpada najlepiej w ucho (śmiech). Lubię ją, choć tak jak mówiłem, czasami jest jej naprawdę dużo.
 
Tych szczęśliwych momentów było w ubiegłym sezonie naprawdę sporo. Jakie są twoje przemyślenia na temat roku, w którym zdobyliście wicemistrzostwo Polski?
- Dla klubu to coś niesamowitego. Największy sukces w historii, prawda? A dla mnie jako zawodnika... To również największe osiągnięcie w mojej karierze. Wiesz, chciałem mistrzostwa, ale teraz gdy o tym myślę - to wicemistrzostwo jest jak wygranie ligi. Przypomnij sobie co mówili dziennikarze i eksperci piłkarscy przed startem sezonu. Skazywali nas na spadek. Nie słyszałem żadnego głosu, który stwierdził, że będziemy do końca walczyć o zwycięstwo w Ekstraklasie. Spójrz na to z tej perspektywy. Osiągnęliśmy coś wielkiego.
 
To prawda... ale co dalej?
- Zaliczyliśmy ogromny progres jako drużyna i jako zawodnicy. Mam nadzieję, że będziemy nadal się rozwijać i ugruntujemy swoją pozycję w lidze, że udowodnimy, iż to, czego dokonaliśmy, nie było dziełem przypadku.
 
Zdajesz sobie sprawę, że w tym sezonie Piast będzie traktowany już zupełnie inaczej. Rywale będą do was podchodzić nie jak do drużyny, która wywalczyła utrzymanie w ubiegłym sezonie, ale jako wicemistrza.
- Na pewno tak będzie. Ale my mamy w sobie moc i pewność siebie. Wiemy, że w naszej drużynie jest dużo jakości, że mamy zawodników, którzy grają na wysokim poziomie. Jesteśmy silni i możemy pokonać każdego rywala, czy to w Ekstraklasie, czy w europejskich pucharach. Spędzamy ze sobą każdy dzień, dużo rozmawiamy. Wiem w jaki sposób oni myślą i jak ambitnymi są ludźmi. Każdy z nas ma świadomość o co wspólnie walczymy. Właśnie dlatego mówię, że możemy pokonać każdego. Jesteśmy grupą profesjonalistów, która ciężko pracuje i ma odpowiednią mentalność. To jest coś niesamowitego. Chcę, abyśmy w tym sezonie również osiągnęli coś wielkiego. Chcę, abyśmy ponownie wszystkich zaskoczyli.

Biuro Prasowe
GKS Piast SA