Hateley: Nienawidzę przegrywać

28
mar
- Może zabrzmi to nieskromnie, ale ja jestem zwycięzcą. Nienawidzę przegrywać - przyznał Tom Hateley, który w obszernym wywiadzie opowiedział o powodach swojego powrotu do Polski i celu, który chce zrealizować w Gliwicach… czyli - jak sam mówi - przywrócenia Piastowi należnej mu pozycji w Ekstraklasie.
 
Trzeba zacząć od pytania, czy chłopaki nie wstydzą się mówić przy tobie po angielsku?
- Nie bądź śmieszny. Angielski chłopaków w drużynie jest dużo lepszy niż mój polski. To ja się wstydzę…
 
No właśnie, jak twój polski?
- Jest ok… i tylko tyle. Powoli sobie przypominam wszystko, czego nauczyłem się we Wrocławiu. Mój polski stał się nieco zardzewiały, ale z każdą chwilą jest coraz lepiej… za to o moim „boiskowym polskim” mogę powiedzieć, że jest bardzo dobry.
 
Co masz na myśli?
- Na murawie nie mam problemu z tym, aby mówić po polsku. Wiem co chcę powiedzieć do kolegów i nie mam problemu z tym, aby to zrobić. „Zagraj do lewej, jestem z prawej, czas, spokojnie”…. Potrafię powiedzieć wszystko, łącznie z wyrażeniami stosowanymi w kłótni z rywalem. (śmiech) Naprawdę, na boisku czuję się swobodnie mówiąc po polsku, ale jak z niego schodzę to trudno mi sobie przypomnieć pewne słowa, budować zdania i przeprowadzić rozmowę na dany temat. To nie jest podobny język do angielskiego... Jest trudny, ale teraz , gdy jestem bliżej tego języka, znowu będę notował progres na tej płaszczyźnie.
 
Jak się czujesz w Polsce?
- Bardzo dobrze. Gdy Piast wyraził zainteresowanie moją osobą, to nie wahałem się ani przez chwilę. Pomyślałem, że mam okazję wrócić do Polski i poczułem ekscytację. Grając w Ekstraklasie cieszyłem się futbolem. Mogę chyba powiedzieć, że tęskniłem za technicznym futbolem. Nie mogłem się doczekać powrotu na boiska Ekstraklasy i cieszę się, że stało się to tak szybko.
 
Jak wiele się zmieniło przez te kilka lat, gdy nie grałeś w Lotto Ekstraklasie?
- Myślę, że zbyt wiele się nie zmieniło. Wciąż jest ten sam, dobry poziom, który pamiętałem. Jedyną różnicą, którą zanotowałem, są nowe drużyny, z którymi jeszcze nie rywalizowałem.
 
Takie jak Wisła Płock?
- Dokładnie tak. Nie mogę się doczekać starcia z Wisłą. Nie byłem jeszcze w Płocku i jestem ciekaw tamtego stadionu. Wiem, że to solidna drużyna, ale ja jestem pewny siebie i naszej drużyny. Gramy dobrze, punktujemy, więc jestem dobrej myśli przed meczem w Płocku.
 
Wróćmy jeszcze do tematu powrotu do Polski. Co cię przekonało do tego ruchu?
- Dwa powody. Pierwszy - tak jak już powiedziałem - brakowało mi polskiej Ekstraklasy… Drugi natomiast to sposób, w jaki potraktował mnie Piast. Nie będę ukrywał, że w ostatnich miesiącach otrzymałem wiele telefonów z zapytaniami czy propozycjami gry w różnych klubach… ale za tymi słowami nie szły konkrety. Natomiast z Piastem było inaczej. Od razu rozmowa była szczera i bardzo konkretna. Nie było marnowania czasu. Bardzo mi się to spodobało. Nie zastanawiałem się więc, czy czekać na propozycje z Anglii lub Szkocji, czy też przyjechać do Piasta. Po prostu spakowałem walizki i wróciłem do Polski.
 
Jaka jest różnica pomiędzy futbolem na Wyspach Brytyjskich a w Polsce?
- Kiedy opuściłem wyspy i po raz pierwszy przyjechałem do Polski nie zauważyłem jakiejś różnicy poziomów między ligą szkocką a polską. Różnica była w sposobie gry. Piłka w Polsce jest bardziej techniczna. Kiedy wygasł mój kontrakt ze Śląskiem i wróciłem do Szkocji, to wtedy było to dla mnie odczuwalne. Byłem przyzwyczajony, że przez parę lat w każdym meczu miałem około osiemdziesięciu kontaktów z piłką. W Szkocji było ich 20-30, z czego większość to były główki. To inne style futbolu. Ja bardzo lubię czuć, że mam wpływ na grę zespołu, lubię gdy przechodzi przeze mnie piłka i gdy jestem blisko rywala, któremu mogę ją odebrać. Tego mi brakowało na wyspach. Gdy kiedyś powiedziałem, że chcę grać w Europie, to właśnie po to, aby rozwijać w sobie umiejętności gry technicznej piłki. Taka gra mnie cieszy i daje najwięcej satysfakcji.


 
Wróciłeś więc do Polski. Trafiłeś do Piasta. Jesteś tutaj już niemal cztery miesiące, więc możesz powiedzieć nieco na temat drużyny. Jak cię przyjęli nowi koledzy i jak odnajdujesz się w szatni?
- Wszyscy od samego początku są dla mnie mili i pomocni. Czuję się w Piaście bardzo dobrze. Zupełnie nie odczuwam bariery językowej czy czegoś w tym stylu. Ze wszystkimi się dobrze dogaduję, bo właściwie każdy zna angielski. To ułatwiło mi wejście do zespołu. Mogę się skupić tylko i wyłącznie na futbolu. To dla mnie ważne. Treningi również bardzo mi odpowiadają, trener daje mi szanse… Kluczowe jest jednak to, w jak wygląda drużyna. Jestem z zadowolony z tego jak funkcjonujemy w defensywie, jak wygląda nasza organizacja gry. To wszystko „zaskoczyło” właściwie od razu po powrocie ze zgrupowania w Hiszpanii. Owszem, ktoś powie, że przegraliśmy z Jagiellonią, ale ja uważam, że zagraliśmy w tym spotkaniu nieźle. Od tamtego meczu w lidze nie przegraliśmy na boisku, mało tego - nie straciliśmy nawet bramki.
 
Czy dobre relacje w drużynie, o których wspomniałeś, mają wpływ na rezultaty osiągane przez zespół? Z tego co zaobserwowaliśmy, chyba najlepszy kontakt złapałeś z Gerardem Badią i Urosem Korunem…
- Zdecydowanie. Uważam, że te dobre relacje są bardzo ważne i przekładają się na boisko. Jeśli chodzi o Badiego i Urosa - to prawda. Szybko złapaliśmy dobry kontakt i się zaprzyjaźniliśmy. Ja jestem człowiekiem, który wie, kiedy jest czas na pracę i wtedy maksymalnie się na niej skupia. Po treningu lubię natomiast cieszyć się wolnym czasem i ludźmi, którzy mnie otaczają. Podczas obozu w Hiszpanii oraz zgrupowań przedmeczowych dzieliłem pokój z Gerardem, więc automatycznie spędzaliśmy ze sobą więcej czasu. On jest bardzo otwartym i zabawnym człowiekiem. (śmiech) Cieszę się, że trafił mi się taki współlokator. Uros natomiast to gość, który ma świetne poczucie humoru. Cały czas opowiada jakieś śmieszne historie albo robi kawały. Nie da się przy nim nudzić. Mogę więc potwierdzić, że złapałem z nimi najlepszy kontakt, ale chcę też podkreślić, że ja uważam się za otwartego człowieka. Rozmawiam ze wszystkimi chłopakami z szatni, staram się ich lepiej poznać i z każdym mieć dobry kontakt.


 
A co Tom Hateley wniósł do drużyny?
- Co wniosłem? Poza cechami charakteru, o których wspomniałem… Mam swoją jakość piłkarską i to na pewno mogę dać. Jeśli natomiast chodzi o konkrety, to sporo zależy od trenera, jakie zadania mi wyznaczy i czego będzie ode mnie oczekiwał.
 
My już teraz zauważyliśmy, że wniosłeś do gry Piasta trochę „angielskiego futbolu”. Było to szczególnie widoczne podczas meczu z Zagłębiem Lubin, który był rozgrywany w trudnych warunkach pogodowych i który obfitował w sporo boiskowej walki. Ty wyglądałeś jakbyś był w swoim żywiole.
- Wiesz, jestem szczęśliwy mogąc sprawić na boisku trochę problemów rywalowi... (śmiech) lub też kilka problemów rozwiązać z korzyścią dla drużyny. Wiesz, lubię kontaktową grę i uważam, że się w niej sprawdzam. Jeśli na boisku będzie taka robota do wykonania i trener na mnie postawi, to dam z siebie wszystko, aby wywiązać się ze swoich zadań… Dlatego jeśli drużyna będzie potrzebowała trochę „angielskiego futbolu” z mojej strony, to oczywiście, z przyjemnością go wniosę.
 
Jak wspominasz swój pobyt we Wrocławiu?
- Wrocław pamiętam jako dobry czas w mojej karierze. Tak jak już wcześniej wspomniałem - cieszyłem się tam futbolem. To było również dobre doświadczenie życiowo. Nie jestem człowiekiem, który boi się przeprowadzić i żyć według innej kultury niż na wyspach. Moja żona jest taka sama. Chcemy również wychować naszą córkę na osobę otwartą i ciekawą świata. Gra w Śląsku i życie we Wrocławiu to było cenne doświadczenie dla mnie jako piłkarza oraz człowieka. Teraz wchodzę w najlepszy wiek dla zawodnika. Mam 28 lat i chcę się rozwijać. Związanie się z Piastem traktuję jako szansę. Wierzę, że czas w Gliwicach będzie dla mnie owocny, tak jak dobry był dla mnie czas we Wrocławiu.

Co myślałeś na temat Piasta Gliwice, kiedy byłeś zawodnikiem Śląska Wrocław?
- Piasta pamiętam jako bardzo wymagającego rywala, szczególnie w sezonie, w którym bił się o mistrzostwo Polski. Śląsk przegrał wówczas oba spotkania. Wiem, że pozycja w tabeli, na której obecnie znajduje się Piast, nie jest satysfakcjonująca dla nikogo. Zrobię wszystko, aby pomóc Niebiesko-Czerwonym wrócić na miejsce, z którego pamiętam go najlepiej...
 
Wspomniałeś o porażkach Śląska z Piastem, gdy byłeś zawodnikiem wrocławskiej drużyny. Prześledziliśmy wyniki meczów, w których grałeś. Było to pięć spotkań, z których tylko jedno wygrałeś i raz zremisowałeś.
- To tylko potwierdza moje słowa. Nie mówię tego z kurtuazji. Fakty są takie, że ciężko było wygrać z Piastem nawet w sezonach, gdy Śląsk był wyżej w tabeli. Cóż, teraz - już jako zawodnik Piasta - mogę powiedzieć, że mam nadzieję, iż te wyniki ze Śląskiem nie ulegną zmianie.
 
Który okres w twojej karierze uważasz za swój najlepszy. Właśnie czas Śląska czy jednak wcześniejsze sezony?
- Myślę, że mój okres gry dla Motherwell, w którym odnieśliśmy kilka sukcesów. Udało nam się zająć 2. i 3. miejsce w szkockiej ekstraklasie, a w sezonie 2010/2011 dotarliśmy do finału Pucharu Szkocji. Niestety, przegraliśmy z Celtikiem, ale wszyscy chwalili nas za grę i doceniali pracę, którą wówczas wykonaliśmy. Dla mnie to był dobry czas, osiągnęliśmy dużo więcej niż spodziewano się po nas… ale i tak nie mogę być w pełni zadowoleni.
 
Dlaczego?
- Wiesz… Może to zabrzmi nieskromnie, ale ja jestem zwycięzcą. Nienawidzę przegrywać.
 
175 występów 9 Goli oraz 30 asyst. Twoje statystyki z Motherwell mogą robić wrażenie.
- Cieszyłem się tym czasem. W sezonie, o którym wspomniałem, nie zagrałem w bodaj tylko trzech meczach. Byłem cały czas w treningu, omijały mnie kontuzje… Dobrze czułem się na boisku, pomagałem drużynie… wykonywałem także stałe fragmenty gry. Wiele z tych asyst, o których wspomniałeś, wzięło się właśnie z podań po rzutach wolnych czy rożnych. Moje statystyki nie są złe. Może wtedy - jako młody zawodnik - tego nie doceniałem, ale teraz jestem zadowolony. Gdy człowiek staje się starszy to patrzy na wszystko z perspektywy. Niczego wtedy nie wygraliśmy, ale jeszcze raz podkreślę – to był dobry piłkarsko czas.
 
Masz 28 lat, a brzmisz trochę, jakby to wydarzyło się w innej epoce.
- Bo trochę tak jest! Wiesz, ostatnio uświadomiłem sobie, że moja profesjonalna kariera trwa już 11 lat… Niedługo skończę 30 lat. Nie mówię, że jestem stary... Przede wszystkim - nie czuję się stary! Ale jeśli ktoś sporzy w moją metrykę i posłucha co mówię, to może tak powiedzieć. (śmiech) Kolejna rzecz - zawsze gdy oglądałem składy drużyn, w których występowałem, myślałem sobie, że jestem jednym z najmłodszych w szatni. Teraz jestem gdzieś pośrodku, albo nawet już powoli podchodzę pod starszego zawodnika. (śmiech)
 
W Piaście jest kilku starszych od Ciebie zawodników… ale tylko kilku.
- W takim razie doświadczenie, to kolejna wartość, którą mogę wnieść do szatni Piasta. (śmiech) A tak na poważnie - skończyłem 28 lat i czuję się bardzo dobrze fizycznie. Wchodzę w najlepszy wiek dla piłkarza i zamierzam to wykorzystać.
 
Wróćmy do rozmowy o Ekstraklasie. Rozegrałeś w niej 71 spotkań, zanotowałeś sześć asyst… ale bramkę strzeliłeś tylko jedną. Jak oceniasz te statystyki?
- Za pewne patrząc na nie można wyciągnąć wniosek, że czas w Motherwell był lepszy. Jednak ja nie do końca tak uważam. W Szkocji wykonywałem stałe fragmenty gry. W Śląsku należały one do Sebatiana Mili. Pewnie miało to wpływ na statystyki. Choć główny czynnik stanowiła rola, którą spełniałem we wrocławskiej drużynie. Tam trener chciał, abym skupił się przede wszystkim na defensywie; przerywaniu akcji rywali oraz inicjowaniu naszych ataków. Nie odpowiadałem za strzelanie bramek, a wiadomo, że ci, którzy to robią szybciej trafiają na nagłówki gazet. Zazwyczaj tak jest z defensywnymi pomocnikami… To nie tak, że się żalę czy coś. Grałem w środku pola, wykonywałem swoją robotę i czułem z tego satysfakcję.
 
Wspomniałeś o specyfice gry na pozycji defensywnego pomocnika i stałych fragmentach. W Piaście jest kilku zawodników, którzy grają w środku pola i mają wysokie umiejętności techniczne. Jak oceniasz konkurencję?
- W tej drużynie jest jakość, są tutaj zawodnicy o wysokich umiejętnościach. To było moje pierwsze spostrzeżenie, gdy wyszedłem na trening Piasta. Konkurencja jest wysoka, zarówno o miejsce w składzie, jak i do wykonywania stałych fragmentów gry. Zawsze lubiłem to robić. Nie bałem się brać na siebie odpowiedzialności. Pracowałem nad tym elementem. Można powiedzieć, że go „pielęgnowałem”. To część gry. Cieszę się, że mogę w tym elemencie konkurować z chłopakami.
 
Ze Śląska ponownie trafiłeś do Szkocji. Pierwszy sezon po powrocie był dla ciebie udany. 26 występów i sześć asyst... jednak nie o to chcę cię spytać. Co się stało pod koniec tamtych rozgrywek i dlaczego nie grałeś przez ostatnie pół roku?
- To był dla mnie trudny czas. Jak wspomniałeś - w poprzednim sezonie byłem podstawowym zawodnikiem swojej drużyny, grałem właściwie w każdym meczu. Pod koniec sezonu, gdy mieliśmy już zapewnione utrzymanie, nic nie zapowiadało, że wkrótce odbędziemy rozmowę na temat mojej przyszłości. Latem dołączyło do nas trzech lub czterech środkowych pomocników. Mieliśmy bardzo szeroką kadrę. Wówczas trener zaprosił mnie na rozmowę, podczas której przyznał, że na początku da szansę nowym zawodnikom, których klub właśnie kupił. Było nas ośmiu do gry. Trener powiedział, że zamierza rotować składem. Ja natomiast wszedłem w najlepszy piłkarsko i najważniejszy dla mnie czas. Chciałem grać jak najwięcej, pokazywać swoją wartość i być ważnym zawodnikiem w drużynie. Rozumiałem perspektywę trenera, ale dla mnie gra co kilka meczów, czekanie na swoją szansę… to nie było to. Ja chciałem więcej. Czułem, że jeśli zagram osiem-dziesięć meczów w sezonie, to nie będzie dobre dla mnie i mojego piłkarskiego rozwoju. Nie potraktowałem tej sytuacji jako coś złego, nie mam pretensji do klubu. Szanuję trenera za to, że powiedział mi wprost jak wygląda sytuacja. Natomiast on rozumiał mój punkt widzenia. Podaliśmy sobie ręce, a ja poprosiłem klub o rozwiązanie mojego kontraktu. Stało się to pod koniec okienka transferowego. Miałem wówczas propozycję gry w Anglii, ale - jak już wspomniałem wcześniej - za słowami nie poszły czyny. To było frustrujące i teraz - z perspektywy czasu - mogę żałować, że ta rozmowa odbyła się tak późno. Większość klubów miała już zbudowane składy lub wykorzystała swoje budżety i zostałem bez dobrego klubu, bo na pewne propozycje ja się nie zgodziłem. To był dla mnie frustrujący czas, ale nie załamałem się. Ciężko pracowałem nad swoją formą, aby w przyszłym okienku transferowym być w wysokiej dyspozycji.
 
Trenowałeś z drużyną Rangersów.
- Tak, mam dobry kontakt z ludźmi w tym klubie. Pomogli mi i przez ostatnie dwa miesiące przed oknem transferowym trenowałem w Rangersach, przygotowując się do zimowego okienka. Nie chciałem, aby tak się to wszystko potoczyło, ale tak się po prostu stało. Niczego nie żałuję, bo ostatecznie wróciłem do Polski. Mój przyjazd do Śląska traktowałem jako swego rodzaju ryzyko… ale teraz już tak nie było. Wiedziałem, czego się spodziewać i cieszę się z możliwości gry w Piaście.


 
Kibice piłkarscy w Polsce już zdążyli cię ocenić, jeszcze przed debiutem. Spotkaliśmy się z opiniami, że pewnie byłeś zbyt słaby, aby zostać na wyspach, aby grać w szkockiej ekstraklasie, że wykonałeś krok do tyłu wracając do Lotto Ekstraklasy. Masz tego świadomość?
- Jeśli mogę być zupełnie szczery, to kompletnie nie zgadzam się z tymi opiniami. Jeśli ktoś myśli, że poziom polskiej piłki jest niższy od szkockiej, to ma prawo do takiej opinii i ją szanuję, ale... Osobiście uważam, że tak nie jest. Powiem więcej - jestem zaskoczony, że niektórzy tak uważają. Grałem w obu ligach i wiem, co mówię. Jeśli natomiast chodzi o mnie, o ten „krok w tył”, to - jak już wcześniej wspomniałem - mogłem zostać w Szkocji. Być może o grę w Anglii byłoby mi trudniej. Mam na koncie niemal 200 meczów w szkockiej ekstraklasie, występy w europejskich pucharach, ale dla Anglików to nie ma znaczenia. Oni raczej szukają 18-latków z potencjałem. Ja mam 28 lat.
 
Skoro już poruszyliśmy temat porównania ligi szkockiej do polskiej, to jak to jest. Jak je oceniasz?
- Jeśli na to jak zespoły radzą sobie w europejskich pucharach, to możemy dojść do wniosku, że poziom jest podobny. Patrząc jednak na topowych zawodników z obu krajów, to przewaga jest po stronie Polski. Jest wielu piłkarzy grających w mocnych europejskich klubach, Niemczech lub  Włoszech. Ostatnio natomiast młodzi Polacy trafili na Wyspy; do Southampton czy Crystal Palace.
- Musimy spojrzeć na to porównanie szerzej. To przede wszystkim są inne ligi, w których gra się inną piłkę. W Szkocji jest bardziej fizyczna, w Polsce bardziej techniczna. Tutaj się lepiej czuję na boisku.
 
Powiedz więcej o Glasgow Rangers. Wspomniałeś, że pozostajesz w dobrych kontaktach z tym klubem. Chyba można cię również nazwać kibicem „The Gers”.
- Tak, jestem kibicem Rangersów. Miałem tę przyjemność dorastać w pobliżu tego klubu. Mój ojciec grał w niebieskich barwach i moje najwcześniejsze piłkarskie wspomnienia związane są z Rangersami. Bywałem w tym klubie nie tylko w weekendy, podczas meczów, ale i w tygodniu. Przebywałem w szatni, wśród zawodników wtedy tam występujących. Dla Rangersów to był czas sukcesów. Jako kilkulatek z bliska obserwowałem jak zdobywali puchary, jak co roku wygrywali ligę… Jako chłopiec wtedy tego nie doceniałem, bo było to dla mnie normalne. To jednak przyszło z czasem, mam z tym związane pozytywne wspomnienia. Byłem szczęściarzem, mogąc na to patrzeć. Dlatego część mnie zawsze będzie związana z Rangersami. Ciężko mi jeździć na mecze, ale śledzę ich wyniki i obecną sytuację, w której znajduje się klub. Mam tam także wielu przyjaciół.
 
Ostatnie lata nie rozpieszczały Rangersów.
- To prawda, po latach występów w Lidze Mistrzów, zdobyciu 54 mistrzostw, przyszło im grać w IV lidze. To, że to wielki klub, udowodnili kibice, którzy się od niego nie odwrócili. W niższych ligach na ich meczach pojawiało się po 50 tysięcy widzów. To powód do dumy. Oni pomogli im wrócić do należnego im miejsca w elicie, czyli do szkockiej ekstraklasy.
 
Kibicom piłki nożnej w Polsce zawsze bliżej było do Celtiku. Katolicki klub, w którym grali Artur Boruc czy Maciej Żurawski…
- Tak, tak. Słyszałem o tym.. Cóż mogę powiedzieć? Nie zmieni to mojego podejścia do Rangersów. Nadal będę kibicem „The Gers”! (śmiech) A tak na poważnie - mam wrażenie, że w obecnych czasach wielu tzw. kibiców wspiera dany klub z jakiegoś powodu. Najczęściej są to sukcesy, jakie klub odnosi. Oczywiście należy się cieszyć z każdego kibica, który wspiera swój klub… ale dla mnie najwięksi są tacy, którzy wspierają swój klub pomimo problemów. To jest prawdziwa wartość.

Biuro Prasowe
GKS Piast SA